Nauka na zakręcie

Niedawno, rektor jednej z polskich uczelni wyższych wyraził, w liście do wspólnoty akademickiej, osobliwą uwagę, że

(…) na Uniwersytecie nie ma miejsca na głoszenie poglądów sprzecznych z bieżącym stanem wiedzy (…)

Bez odwołania się do kontekstu tej wypowiedzi (niestety, nam nieznanego), trudno ją jednoznacznie ocenić. Gdyby jednak przyjąć, że “bieżący stan wiedzy” z zasady nie pozwala na jego zakwestionowanie, oznaczałoby to zamknięcie drogi do wszelkich innowacji, odkryć naukowych, a praktycznie jakichkolwiek badań wykraczających poza odtwórczość. Zamyka się przestrzeń debaty, dyskusji i kwestionowania wszelkich utartych poglądów, pozorujących wiedzę. Kopernik czy Einstein nie mogliby w środowisku naukowym dokonać praktycznie niczego, najpewniej zostaliby napiętnowani, może wykluczeni lub objęci inną formą ostracyzmu, podobną epokom historycznym, uznawanym dziś za mniej oświecone. Bo taki obowiązywał wówczas “stan wiedzy”, strzeżony przez Kościół, monarchię, arystokrację, klasę industrialną, kompleks wojskowo-przemysłowy, sektor bankowy, biznes farmaceutyczny itd.

Zacytowana powyżej wypowiedź człowieka o skądinąd szerokich horyzontach umysłowych świadczy nie tylko o poważnym moralnym kryzysie współczesnego świata nauki (czego szczególnie bolesną egzemplifikacją jest bezrefleksyjne podporządkowanie się Akademii narracji sanitarno-epidemiologicznej, w myśl której “zdrowie i bezpieczeństwo” są jakoby najważniejszym zadaniem uczelni i całego życia zbiorowego). Chodzi o proces bardziej długotrwały i głęboki. Mamy do czynienia z osobliwą ucieczką od świata, z “buntem elit”, wyrażonym przez zamknięcie nauki w symulowanej rzeczywistości wyobrażeń, odizolowanej od fizycznej strony życia oraz od ludzi.

Współczesna nauka, coraz bardziej wyspecjalizowana i ezoteryczna, zajmuje się bardziej społecznym tworzeniem rzeczywistości wbrew realiom i prawdzie (o jakiej wciąż mówi, jako własnym ideale), niż opisywaniem faktycznej natury i kształtu świata. Staje się przez to płynnie sługą i podwykonawcą owego “systemu”, kreowanego przez media, wielki biznes i władzę polityczną, gdyż wszystkie one zainteresowane były zawsze utrzymywaniem “mas” w stanie hipnozy, niewiedzy i ignorancji, pod pozorami informacji, dostatku i bezpieczeństwa. Produkowana iluzja, nawet jeśli oparta na rzetelnej wiedzy, służy wytworzeniu narzędzi kontroli i manipulacji, a nie uświadomieniu społeczeństwa. A nauka, która potrzebuje dodatkowo ciągłego dofinansowania od wymienionych wyżej filarów władzy, nie może być przestrzenią wolności i wyboru. Przestaje zatem służyć prawdzie. Dlatego autorytetem naukowym podpisuje się dzisiaj działania co najmniej naganne moralnie i zagrażające dla społeczeństwa, jeśli nie wręcz zbrodnicze. Nie pierwszy już raz w w historii, ale chyba pierwszy na tak ogromną skalę.

Mnie, jako akademika, niepokoi ten coraz liczniej manifestowany konformizm środowisk naukowych, który, wraz z postępem zachodzących zmian, nie pozwala na optymistyczne prognozy. Czynnych apologetów nowego “systemu” jest stosunkowo niewielu, ale technika jego utrwalania opiera się na milczącej zgodzie większości, która naiwnie liczy, że można będzie nadać mu “ludzką twarz” i oswoić, a nawet wykorzystać w słusznym celu. Taki mechanizm występował w każdym minionym ustroju totalitarnym i pozwalał mu istnieć, mimo, że “wszyscy byli w opozycji”. Gdy teraz słyszę od moich studentów, że zdalne nauczanie pozwoliło im “zaoszczędzić czas poświęcany dawniej na dojazdy”, nie mogę powstrzymać się od smutnej refleksji, że zasada “ZZZ” od lat współgrała z opłakaną kondycją kultury społecznej, wychowującej pokolenia ludzi niezdolnych do samodzielnego myślenia, krytycyzmu, odróżniania prawdy od fałszu.

Ludzie nazywani dzisiaj inteligencją nauczyli się wykonywania wytycznych, proste wyzwania wymagają dla nich instrukcji lub pomocy wyszukiwarki online, jakby byli chodzącymi aplikacjami działającymi według algorytmu. A ludzie, którzy zamiast wyjrzeć za okno, sprawdzają pogodę w sieci stają się urządzalni, jak szczury w klatkach Skinnera. Nie chcą uczyć się samodzielności, relacji społecznych i życia, bo “szkoda czasu na dojazdy”, bo ich kontakt ze światem zapewnia im okienko smartfona i domowe pielesze. Takiemu społeczeństwu trudno pojąć jakąkolwiek prawdę i nie sposób z nim logicznie o niej dyskutować. Ale takie społeczeństwo jest doskonale przygotowane do przyjęcia technologicznej dyktatury pod fałszywym szyldem wyzwolenia od wszelkiej odpowiedzialności, wysiłku, pracy i myślenia.

Jeżeli chcemy zatrzymać jeszcze ten destrukcyjny proces, musimy przede wszystkim dać godny przykład przywiązania do zasad kierujących nauką, swobodą wypowiedzi, otwartą dyskusją. Nauczyć ludzi cenić wolność i prawdę. Czy to jeszcze możliwe?

Sussmayr

Udostępnij: