O Królu Birbancie

Braciszkowie moi mili!

Dawno, dawno temu, był sobie Król, któremu Król Ojciec w spadku był zostawił całkiem spore królestwo. Może nie było bogate, ale i biedne nie. W miastach warsztatów, faktorii i kupców było bez liku, a chłopstwo po siołach świń, krów, ptactwa mniejszego całe mnóstwo hodowali, a do tego konie takie cudne, że uch… Królestwo zaś piękne było, lasów i borów pełnych zwierzyny mnóstwo, rzeki czyste pełne ryb, ziemia tłusta i rodząca obficie, kobiety rumiane, a mężowie sprawiedliwi i odważni. I tak to się działo, póki Stary Król żył. Twardą ręką rządził, bo był ciemiężca, ale głodem nikt nie przymierał, choć wielu parobków niesłusznie do lochu w łańcuchy zakuł, albo i pod żebro hak wbił. Król był zamordysta i twardą ręką królestwa pilnował, bacząc by poddani grabili jeno po przyzwoleniu i w granicach rozsądku…

Chytrzy jednak sąsiedzi, co charaktery mieli złodziejskie, sami niewiasty mając obrzydliwej urody, a konie tylko do roboty w polu, grube i niezdarne, zazdrośnie na cuda za miedzą spoglądać jęli. Zazdrościli i podziwiali, a im bardziej podziwiali, to bardziej zazdrościli. Nijak skubnąć jednak tych cudów, ni tych niewiast, ni koni, ni tego majątku nie mogli. Zebrali się więc skrycie, by plan zabójczy wprowadzić i sprawy na własną korzyść obrócić… Starego Króla, jako, że człek był silny cichcem z koniem ze skały zrzucili, wcześniej i konia i Króla podtruwszy z lekka, tak aby na wypadek wyglądało. Plan się udał znakomicie, koń i Król łeb rozbili sobie na cacy, więc zaraz po ceremoniach pogrzebowych Królewicza, który znany był birbant, na tron obsadzić. Ograbić jednak, od razu nie można było, bo lud był odważny, a i wojsko po królu ojcu silne jeszcze. Umyślili więc zdradzieccy sąsiedzi, by sposobem i oszukaństwem sąsiadom dobra wszelakie odebrać.

Podesłali więc Królowi Birbantowi, dziewkę plemienia wrażego, by podszepty czyniła i do rozpusty i zabawy miast do rządzenia, szatańskimi sposobami namawiała. No i się zaczęło, a to, że w pałacu meble i arrasy stare i niemodne, z karocy lakier złazi, a drogi błotniste. Król charakter mając słaby, a wielkie serce do królewny chędożenia, rozpoczął zmiany. Arrasy z krajów zamorskich, meble u najlepszych zagranicznych stolarzy, karoce najdroższe w skórach i chromach jakich świat nie widział. Rachunki wysokie zapłacił, a w obliczu pustej kasy i budowy pałacu letniego na cielesne swawolenie, podatki ludowi podniósł. Lud się zburzył, ale cóż miał czynić, kiedy poborców rozlazło się po kraju tyle, że nijak było uciec. Rękawy więc zakasał i tyrał jeszcze więcej.

Mało jednak tego było, bo uczty i biesiady niezliczone na zamku Król jedna za drugą urządzał, a Królowa suknie i precjoza od najlepszych krawców zamawiała. Koniec końców z tej rozpusty myszy się ganiać zaczęły po królewskim skarbcu. Wtedy Królowa, wrzask jeszcze większy podniosła, że kraj nienowoczesny, że wygląd ma staroświecki, że znów remontować trzeba, to będzie jeszcze lepiej. Król bojąc się, co by dostępu do Królewskiej pipki nie stracić, sąsiadów zdrajców zwołał i rzekł: Dukatów mi trza pożyczyć. I tu plan zaczął się wypełniać. A jużci rzekli, mamy i pożyczymy. Zaczęły zjeżdżać powozy zaciężne wyładowane dukatami…

Król remontował, Królową chędożył, uczty wyprawiał i weksle podpisywał, a jak już weksli nikt nie chciał, to sioła całe przedawać zaczął i miasta, z Ludem i jego podatkami… I pił, i znów chędożył, i przedawał… Aż dnia któregoś, sługa nie przyniósł flaszy z piwniczki. Było tam pusto jak i w skarbcu. Królowej też nie było, uciekła z koniuszym, za wielką wodę…

Zrozumiał wtedy wszystko! Cóż kiedy do drzwi łomotali zdradzieccy sąsiedzi, dzierżąc weksle i akta w łapskach. Wyjrzał z wieży przez okno, kraj dalej był piękny, tylko Lud biedny i w******ny uzbrojony w widły i kosy szedł na zamek. W jednej chwili roznieśli w pył lichwiarzy, weksle zaś podeszły czerwienią.

Spojrzeli groźnie na wieżę… Okno było puste!

piotruchg, 29 listopada 2013 r.

Udostępnij: