Bezkarność choroby moralnej. Trzy próby Boga

W swoich przemyśleniach nad stanem niszczenia świata i rozkładu naszych wartości, rozmiarach i skali jego celowej dekompozycji i dekonstrukcji przez system, brnę drodzy Państwo niezwykle głęboko i daleko. Nie wystarczy mi bowiem sama świadomość, iż jest na świecie bardzo źle. To już wiem i widzę. Cierpienie, nienawiść, zawiść połączona z zemstą, chęć oszukania, wyzysku i krzywdzenia innych, wszechobecność i rozmiar zła czynionego ludzką ręką, nie pozwala mi normalnie przejść z tą świadomością do porządku dziennego. Wstrząsnęła mną tragedia chłopczyka, katowanego przez długi czas, aż do śmierci, przez kogoś. Rzekomo bliskiego, i pośród bliskich. To, że nie potrafię sobie wyobrazić w ogóle takich czynów, fal cierpienia tego dziecka, to niestety nie jedno, co mną wstrząsa. Nie potrafię przede wszystkim pojąć, jak to możliwe, że istniały już w trakcie trwania tej tragedii, zdjęcia, będące niemym świadkiem i dowodem tragedii tej niewinnej istoty, wychodzące jednak na światło dzienne, i docierające do świadomości ludzkiej, cucące nas z okrutnego, codziennego, medialnego transu fakty – dopiero dziś. Dopiero po. Zawsze po.

Zdjęcia te bowiem, co nie mieści się w głowie – mogły jak widać – istnieć, krążyć, dawać świadectwo rozpaczliwego wołania pomocy, w rzekomo nieustannie monitorowanej i obserwowanej przez służby cyfrowej przestrzeni – i być jednocześnie nadal niewidoczne czy nieistotne, by cokolwiek w zbyt krótkim, przepełnionym chorą przemocą życiu tego malucha zmienić. Zupełnie tak, jak gdyby były zbyt błahe, czy niewystarczająco wstrząsające, by móc przerwać cierpienie bezbronnego dziecka. Żywej, nietykalnej, pięknej boskiej istoty, chronionej na dodatek nie tylko boską myślą i prawem w formie X Przykazań, ale i ludzką ręką spisanymi patetycznymi prawami, ręka w rękę wraz z ludzkimi, powołanymi dumnie instytucjami…

Jak gdyby to wszystko, co istnieje i nas otacza, nie istniało w finalnym rozrachunku dla naszego dobra, tylko celem utrzymania swego własnego status quo, wszelkim, nawet najwyższym kosztem. Nie pojmuję i nadal odrzucam i wypieram ze świadomości fakt, iż zdjęcia i fakty te, informacje od zaniepokojonych, pełnych empatii osób z placówki istniały, krążyły pomiędzy kimś a kimś, i nadal nie posiadały w sobie jakby jakiejś potrzebnej bezdusznej biurokracji cechy, dostatecznie skutecznego przekazu, by wzbudzić siłę sprawczą, która mogłaby ukrócić cierpienie tego dziecka. Nie odnalazła się ani moc, ani zrozumienie ani zaniepokojenie czy współczucie na tyle silne, by wygrać z procedurami i codziennością świata. Życia i pracy. W świecie codziennym tak znieczulonym i zahipnotyzowanym, iż ludzki odruch, nie jest już nie tyle mile, co nie jest w ogóle widziany. Tyle warte jest życie, nawet najmłodsze, z punktu widzenia stworzonych przez człowieka dla człowieka zasad funkcjonowania. Nie zaistniała w jaźni czyjejś ani emocja – silniejsza niż codzienność zimnych, żelaznych cholernych, ślepych zasad funkcjonowania tego chorego, biurokratycznego świata – ani w rękach czyichś siła, zdolna do czegokolwiek innego, niż utrwalanie codzienne tej samej okrutnej rzeczywistości życia.

A to nie jest przecież w ogóle życie. To zwykłe kopiowanie i powielanie codzienności, będącej jedynie efektem zastania poprzedniej, równie chorej. To nie jest nawet sens istnienia, ani nawet cel powołania nas do życia przez Stwórcę. To bezduszna i w pewnym sensie martwa emocjonalnie bezduszna egzystencja, bierne współuczestnictwo na szkodę ludzkości i cywilizacji. Chore, podłe i nieludzkie. Uwierzcie mi Państwo, iż jako człowiek, ojciec, osoba czuła i wrażliwa na czyjąkolwiek krzywdę i niesprawiedliwość i niemoc, mam zwilżone i szkliste oczy, nawet w tej chwili. Nie mieści się to ani w mojej głowie, ani w jakichkolwiek ramach znanych mi z definicji człowieczeństwa i normalności. Nie znalazła się bowiem w tej nie bez trudu wspomnianej przeze mnie tragedii żadna siła, która byłaby w stanie powstrzymać, zapobiec, pomóc. Nic, poza zapowiedzią odwetu post factum, tak jakby ten miał cokolwiek naprawić, kogokolwiek wskrzesić, w czymkolwiek komukolwiek ulżyć, albo kolejnym takim tragediom i zbrodniom jakkolwiek w przyszłości zapobiec…

Czyżby człowiek aż tak się zatracił? W cóż przemieniła się i przepoczwarzyła, ta ludzka istota, stworzona na wzór i podobieństwo Stwórcy i Boga, że działaniem swoim raczej diabłu i demonom zaświadcza?

Dziś, poprowadzę Państwa na sam początek moich przemyśleń, których zwieńczeniem jest moja książka zatytułowana „System ludzi chorych moralnie”. Trudna, opasła i nieprzystępna, ale może komuś jednak kiedyś potrzebna. Zaryzykuję i odważę się, trochę obrazoburczo, bo sarkastycznie – o genezę, nakreślenie przyczyn, ich umiejscowienie w czasie, jak i podanie gotowego sposobu na rozwiązanie większości bolączek naszego świata, tłumacząc mój punkt widzenia na naukę Boga, jak i chorobę moralną i jej bezkarność. Mam nadzieję, iż zrozumiecie państwo mój punkt widzenia, podzielicie mój pogląd, zrozumiecie przekaz, trud pisania, jak i zgodzicie się co do jedynego możliwego kierunku zmian, w których świat człowieka można uratować, bez wojen i przelewu krwi. Bo co do faktu, iż coś zrobić z niszczeniem świętości i zasad trzeba, chyba jesteśmy zgodni.

Odruch porzucania spraw beznadziejnych. Głusi.

Takie tragedie, nad których przyczynami rozmyślałem wielokrotnie, zaprowadziły mnie jedynie do innych, trudniejszych i poważniejszych pytań. Okrutna historia mordowania ludzi przez innych ludzi, bestialstwo i zezwierzęcenie wojen, w końcu pytania gdzie był Bóg, i jak mógł się temu bezczynnie przyglądać, towarzyszą mi niemal codziennie. I wierzę, iż Państwu również. Patrząc na to wszystko, szczególnie z góry, myślę, iż Stwórca – czy jakkolwiek go nazwiecie – musiał już wiele tysięcy lat temu dojść do podobnej, przykrej i miażdżącej konkluzji. I podobnych pytań. Stworzeni na Jego własne podobieństwo mali, karłowaci wręcz z moralnego punktu widzenia ludzie, wymagają codziennego niemal nauczania o szkodliwej i niepotrzebnej nikomu krzywdzie i jej skutkach, nawracania ze złych dróg, które obierają. W kółko i na nowo i od początku uczysz ich co dobre a co złe, co powinni robić a czego nie, by uniknąć wojen i rozlewu krwi – a oni i tak niczego się nie uczą. Taka syzyfowa praca, tyle tylko, że to miała być w założeniach kara przecież nie dla Boga, a dla człowieka.

A Ten, skoro według Pisma z tej samej gliny co i my ulepiony, musiał w końcu ulec odruchowi, tak jak i my takowym odruchom ulegamy. Odruchowi porzucenia spraw beznadziejnych. Ale od początku…

Sprawy na Ziemi dość szybko poszły źle, w zasadzie zaraz po jej Stworzeniu. Byli tylko dwoje, i już był z nimi problem. Przepiękne dzieło Boga w postaci Edenu, raptem dwóch tylko mieszkańców, młodej, pięknej pary, jedna tylko krótka ustawa o życiu z jednym tylko zakazem. Złamali, nie dali rady. Nie ogarnęli, jakby to młodzi powiedzieli. Bóg tłumaczył, już widzę w mych sarkastycznych myślach jak kiwali nawet głowami, słuchali jak nie powiem co – grzmotu. Ale finalnie i tak naprawdę to nie słuchali, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swych czynów tak dla siebie, jak i przyszłych pokoleń i całego Świata. Lecz także i dla Boga. Woleli swoją, aniżeli czyjąś, czy nawet boską, wolę. Odruch wzburzenia, gniewu, obraza, prowadzi dalej do chęci ukarania, odwetu, zemsty i wypędzenia. Paradoksalnie, to głucha i kiwająca głową ułomna para, odciska na potężnym Bogu człowieczy ślad, i to Bóg, w wyniku wzburzenia i złamania jego zasad, odreagowuje ludzkimi odruchami, miast młoda para, uczy się czegokolwiek od Boga. I tak do dziś.

W ciągu jednego zaledwie popołudnia, sprawy, które miały trwać wiecznie, poszły tak źle, że nie tylko skończył się Eden, nie tylko Bóg przegonił z przyjęcia głuchych i niepotrafiących się zachować, pewnie nadal kiwających, choć w odwrotnym kierunku głowami gości, ale wszystkich nas, całkiem i zupełnie kolektywnie i zbiorowo, Bóg w swym gniewie, szale i furii – obciążył winą za przewinienie tych pięknych, młodych – choć głuchych. Tak jak wtedy nie słuchało dwoje, tak i dziś, nie słuchają miliony, a być może miliardy. Skoro z dwoma sobie Bóg nie poradził, jak ma poradzić sobie z tłumaczeniem miliardom głuchych?

Skoro od zgoła dwóch i więcej tysięcy lat, ani Stwórca, ani Kościół, ani nikt inny nie zdołał ludziom tego – jak widać – skutecznie wytłumaczyć, wpoić, wyryć w ich DNA rozumienia tego jak żyć z ludźmi tak, jak sobie tego Bóg życzył, skazany być muszę także i ja, na porażkę, próbując cokolwiek w tej kwestii podejmować i pisać. Jestem przecież nikim, kimś małym, sarkastycznym niekiedy, ubolewającym nad stanem świata i ludzkości nikim. A już na pewno nie kimś, kto ma jakiekolwiek prawo do podejmowania takich egzystencjalnie i elementarnie ważnych dla naszego życia i cywilizacji spraw. Coś pcha mnie jednak nadal ku przemyśleniom i pisaniu, i nie ukrywam, iż jest to też jedyna ulga, którą znajduję, od doświadczania przemyśleń od tragedii takich, jak tego chłopca, i tysiącom innych, jemu podobnych. Tym czymś jest rozumienie, zrozumienie. Jego. Chyba wiem, o co mu chodziło, tak myślę. I chyba umiem to wytłumaczyć innym, prostszym niż dotąd lekcje religii językiem. A na pewno mam dowód na jego istnienie. I chcę się tym z Państwem podzielić, a Wy, zrobicie z tym, co uważacie. On się pomylił. A do trzech razy sztuka. W tamtym tragicznym w swych skutkach momencie, Bóg – nieomylny dotąd, perfekcyjny moralnie i niedościgniony etycznie ideał i wzór, zdał sobie sprawę, iż się może nie tyle pomylił, co zagalopował. W czym? W wyposażeniu człowieka w wolę. Wolną, uwarunkowaną jedynie tym, czy chce słuchać, wolną i nieskrępowaną wolę. Tak do czynienia dobra, jak i zła. Do przeciwstawiania się Jemu, jak i jego zasadom, wszelkim świętościom i tradycjom, przyjętym i utartym zwyczajom, które miały służyć człowiekowi w przedłużeniu spokojnego, bezpiecznego i wolnego od przemocy życia. Dlaczego? Z miłości. Z tej samej miłości, która pcha zakochanych do strasznych emocji, kłótni, zazdrości, scen, furii, a niekiedy najgorszych nawet czynów.

A Bóg był w swym dziele autentycznie i szczerze zakochany. Stąd i reakcja, jak u szczerze zakochanych. Wszystko szło świetnie, Raj, Eden, Para. Człowiek. Który jednak zawiódł pokładane w nim nadzieje i odtrącił zaufanie mając przecież raj i nagrodę już tu i teraz, a nie jak my dziś – ewentualnie i w nagrodę po śmierci. Zdradził, pomimo płatności z góry, i skorzystał z własnej woli wbrew Bogu, na własną i przyszłych pokoleń szkodę. Myślę, że potem, to się po prostu nasz Stwórca obraził, szczerze skrzywdzony odpłatnością za swe boskie dzieło i dobro, dotknięty i zawiedziony, a trwało to naprawdę długo, z ludzkiego punktu widzenia. Nie wiem zresztą, jak czas ten i każdy inny z Jego punktu widzenia może wyglądać, bo tworzył wprawdzie dość szybko, w tydzień zaledwie. Niszczył zresztą też. Tak szybko, jak i skutecznie, jak głuchych raz dwa przegonił, uwinął się z potopem, też w mig poszedł. Znany jest jednak z dość długich przerw pomiędzy tymi wydarzeniami. Nie wiadomo mi także nic o tym, jak długo i dlaczego aż tyle mu zeszło, zanim tworzył.

Dość sarkazmu. Wiemy dziś na pewno, iż podjął kolejne dwie próby naprawy tego stanu rzeczy, i to wyjątkowe, wybitne, przekraczające nasze pojęcie i wyobrażenie dobroci, przebaczenia i łaski. Wpierw, niedługo po potopie, a zaraz po tym jak uznał, iż z ludźmi nie ma o czym rozmawiać, podjął próbę dialogu na nowo, w formie jednak pisemnej, czyli objawienia się Mojżeszowi. Innych proroków także wprawdzie nawiedzał, głównie we śnie. To spotkanie jednak było wyjątkowe, gdyż zdecydował się dać ludzkości coś więcej, niż tylko drugą szansę.

Bóg dał ludziom, a podyktował Mojżeszowi: prawo. Uznał – przepraszam za ponowny sarkazm – iż skoro głusi nie słyszą, może trzeba im podyktować, to przeczytać będą potrafili. Jak strasznie się mylił. Genialne w swej prostocie, krótkie dziesięć zdań, których nikt poza Bogiem nie byłby w stanie, i nie był zresztą do dziś w stanie sformułować, stanowi najgenialniejsze i wiecznie aktualne prawo dla ludzkości. Żaden sejm, żaden prawnik ani całe ich zastępy, tworzące tysiące kilometrów papierowych ustaw, nakazów i rozporządzeń, nie są po dziś dzień w stanie stworzyć podobnego nawet w swej potędze i prostocie jednocześnie prawa. A nawet, jak stworzą, to napotykają kolejne zastępy innych prawników, jak i zwykłych cwaniaczków i cinkciarzy, znajdujących taką w całym tym stosie makulatury lukę, iż czynią nadal to samo zło, tyle tym razem, że legalnie. Namacalny i niepodważalny dowód istnienia Boga, gdyż – jak powtarzam – żaden człowiek nie potrafił po dziś dzień takiego prawa sformułować. Niepodważalnego. Zawsze aktualnego. Pasującego wszędzie, do każdej sytuacji, bez względu na wyznanie. Wolnego od luk.

Bóg i Stwórca dał swym dzieciom nie tyle drugą szansę, co wyraźny wzór do naśladowania. Wytyczył drogę, z której nawet głusi nie byli w stanie zejść, gdyż oczy ich mogły zawsze wrócić do wyrytych tablic ze świętymi sentencjami, i prawo to ponownie przeczytać i przypomnieć, jak i dalej głosić. Człowiek nie byłby jednak sobą, gdyby – a jakże, ponownie z własnej nieprzymuszonej woli – nie zrobił inaczej, i wbrew temu, co Bóg nakazał. Nie przypuszczał Stwórca w swej dobroci bowiem, iż człowiek mało, że głuchy, to jeszcze ślepy. Przeczytał wprawdzie, co Bóg napisał, ale mało, że zapomniał, i nie chciał ni słyszeć, ni ponownie czytać, to począł człowiek twierdzić, że nie wie, gdzie ponownie spisanego słowa i prawa szukać. Zignorował człowiek to, co wiedział i widział i czytał, co Bóg mu powiedział i napisał, i dalej prowadził wojny, zabijał, kradł, i na najróżniejsze okrutne sposoby krzywdził innych ludzi. Bóg uznał wówczas, iż przypadek ten, beznadziejny chyba, bo głuchy, ślepy i tępy wyjątkowo na nauki wszelkie a oporny na wiedzę wyjątkowo, w przeciwieństwie do reszty jego kreacji, sam musi się chyba sobą zająć, albo się wzajemnie powybijać, i znów odszedł w zadumę, nie tyle – co wcześniej – obrażony, co szczerze i do bólu urażony, zawiedziony i skrzywdzony przez człowieka. Przez własne dziecko.

Znów wiele lat trwała zaduma Boga nad własnymi błędami, i tym samym pytaniem, które i nas nurtuje, co poszło nie tak. A trwało to, ponownie, całe pokolenia, w których brat znów brata mordował, krew niewinna się lała całych narodów, a zło wynikające wcale nie z działalności jakiegoś szatana czy demona – a z nieskrępowanej zwyczajnie moralnością żadną, wolnej woli ludzkiej do czynienia krzywd z wyboru – dyktowało kierunek rozwoju ludzkości i cywilizacji. Bóg podjął w końcu trzecią, ostatnią próbę dotarcia do swych ukochanych wprawdzie nadal, a jakże, ale wyjątkowo krnąbrnych, bezczelnych i upośledzonych dzieci. Bóg uznał: skoro człowiek nie dość, że jest głuchy, to na dodatek ślepy, to jedynie postawą i wzorem własnych poczynań wskaże mu drogę. Poświęcił swego jedynego, umiłowanego Syna, i zesłał go na Ziemię, pośród ludzi, by już nie słowem mówionym, czy pisanym, a czynem pokazał im, jak mają żyć. Syn Boży, trzecia i ostatnia próba Boga i Stwórcy w dotarciu do własnych, na własne podobieństwo stworzonych istnień ludzkich, trwała aż 33 lata, i była nacechowana największymi wydarzeniami w historii cywilizacji. Jeden człowiek, uczynił na Ziemi więcej dobra, wysłał w ludzi więcej miłości, niż dotąd całe narody przez tysiące lat. Wskrzesił umarłych, darował grzechy, nawrócił, wytłumaczył prosto to, co dotąd było dla ułomnych niepojęte.

Dowodem na jego boskość, była dla mnie zawsze prostota genialnych sentencji, które formułował. Jak zresztą jego Ojciec, na tablicach Mojżesza. Niechaj pierwszy rzuci kamień ten, który jest bez winy, nie mogło i nie może pochodzić z ust i umysłu człowieka. Uratowanie przed pewnym linczem grzesznicy, człowieka, spacyfikowanie rozwścieczonego tłumu samymi słowami, jednym dosłownie zdaniem, nie jest czynem człowieka.

A spowodowanie tym i podobnymi czynami, powstania całego ruchu i religii pośród ludzkości, spisania tych czynów do Świętej Księgi, ukazania własnym czynem zasad funkcjonowania moralności i wytłumaczenia na własnym, jakże tragicznym na końcu przykładzie, czym jest prosty kręgosłup moralny, czym jest wiara i dobro – to nie są ludzkie odruchy, cechy ani możliwości. Rozejrzyjcie się wokoło, w pracy, w sąsiedztwie, kogo stać dziś na takie odruchy. Pokazywanie aktu łaski, zrozumienia, poprzez jednoczesne ukazanie własnych grzechów i wzbudzenie litości, poczucia wstydu, szczerego żalu, nie może pochodzić od człowieka, gdyż żaden człowiek tego nie czyni. To kolejny dowód wprost. Nikogo z nas na taki gest szlachetności dotąd, i nadal, przeważnie nie stać. I nadal tego nie potrafimy. Boimy się. Drżymy strachem nie przed Bogiem, a przed codziennością i systemem ludzi chorych, karłowatych i upośledzonych moralnie.

Dokonując wolty i zwrotu ku początkowi mego artykułu, chciałbym w tym momencie spytać każdego z Państwa, jak ma się nauka tego wielkiego człowieka do faktu, iż wszystko, czym kończy się okrutna tragedia tego chłopczyka, i tysiące im podobnych, to zapowiedź nie faktycznych zmian w podejściu, nauczaniu, objęciu ramionami prawa i ochrony ludzi i skutecznego zapobiegania takim tragediom, a zaostrzenie kary i prawa, i działanie ostrzej, ale po fakcie. Skuteczność większa po fakcie, miast mądrość przed, jakże to ułomnie i prawdziwie ludzkie. Nic z trzeciej, a ostatniej już próby i ostatniej lekcji Boga, nie wyciągnęliśmy.

Do trzech razy sztuka. Nie wiem, jak stare jest to powiedzenie, i skąd się w ogóle wzięło, ale coś w tym jest. Bóg zamilkł na dobre, uznając, iż się – niestety, istotnie, w rzeczy samej. Pomylił się. Nie zagalopował, a zwyczajnie i po ludzku, pomylił się co do nas. Nieodwracalnie.

I nie liczyłbym na czwartą próbę, litość, czy kolejną szansę. Już nigdy. Próbował trzy razy. Jesteśmy ułomni, i mało, że głusi, mało, że ślepi, to jeszcze nieczuli na wzorce. Niezdolni do naśladowania dobrych przykładów. Powielamy jedynie te złe, kuszące, wiodące na złą drogę, powielamy z głupoty czy ignorancji błędy poprzednich pokoleń, ignorując płynącą od nich naukę.

Mając tego świadomość, w pewnym sensie jesteśmy przegrani. Otoczeni przez zniszczony, chorujący na moralnego raka świat bez zasad, dobrego obyczaju, wychowania, porzuceni na własne życzenie przez Stwórcę, Boga, ostatnią instancję do której ideału moralnego mogliśmy się odwołać, pozwoliliśmy zepsuciu, zgniliźnie moralnej tak się rozpasać, aż założyła w końcu organizację, zniewalającą świat, którą nazywam systemem.

Dawcy, biorcy i ludzie chorzy moralnie. A każda kropla krwi przelana na świecie, jest czerwona.

Skoro tak jest, to jakie ma znaczenie, jaki kolor skóry ją przelał? Z punktu widzenia Boga, nie ma znaczenia żadnego. A więc i z naszego, nie może mieć.

Podziały, drodzy Państwo, to narzędzie zarządzania systemu. Podzielonymi i skłóconymi ludźmi, nie ważne zresztą o co skłóconymi, łatwiej rządzić. Tak jak skłóconymi, nawet jeśli tylko pozornie, partiami czy państwami, tak i ludźmi, najłatwiej sterować poprzez konflikt. A ludzie zajęci konfliktem między sobą, nigdy nie zjednoczą się w walce przeciwko złu. I to chyba chciał nam od zawsze powiedzieć Bóg. To właśnie, miało płynąc z jego nauki, jakże tragicznie błędnie odczytanej, wręcz zignorowanej, przez ludzkość. On miał, od początku kreacji, świadomość istnienia czynnika deprawującego człowieka, który zaprowadzi go w końcu do organizacji terroru wobec innych ludzi. Ci pierwsi, w imię oczywiście wyszukanych ideologii i peanów, uznawać będą pewne zbrodnie, zabory, kradzieże i inne krzywdy, za zupełnie normalne i całkowicie usprawiedliwione. Ci drudzy zaś, nie będą w stanie się zorganizować, ze strachu. I to też Bóg przewidział, a jego milczenie zdaje mi się to potwierdzać. Ale o tym chwilę później. Mój nieżyjący już profesor, mawiał, iż ludzie dzielą się tylko i wyłącznie na dawców, i biorców. Wszelkie inne podziały są podrzędne w stosunku do tego, gdyż zarówno gruby czy chudy, biały czy żółty, może być empatycznym dawcą lub niszczącym związki, toksycznym biorcą. Mój profesor miał wówczas wprawdzie bardziej na myśli relacje międzyludzkie, choćby małżeńskie, ale w swej teorii był geniuszem. Zauważył bowiem i opisał prostą zależność, w której jedni czerpią satysfakcję z zaspokajania innych, podczas gdy inni, nigdy nie zostaną zaspokojeni. Teorię tą, nieśmiało wzbogaciłem w swojej pracy nad systemem i ludźmi, o inny, moim zdaniem jeszcze ważniejszy nad poprzednim podział – na ludzi moralnie zdrowych, oraz chorych.

I tak, jak w poprzednim podziale, tak i tutaj, nie mają znaczenia podziały inne, bądź są w stosunku do tego podrzędne. Chory moralnie może być zarówno biały, jak i czarny człowiek. Chorym moralnie może być tak samo Polak, jak i Niemiec czy Szwed, podobnie jak zdrowe odruchy moralne wykazywać będzie co któryś kolejny z jego rodaków. Podziały niższe są zresztą często mylne i bezwartościowe, tworzone jedynie przez system celem skłócenia ludzi. Bledną i nie mają znaczenia ani sensu przy postawieniu spraw jasno i wprost, w oparciu o moralność. Cały problem dzisiejszego świata polega więc na tym, iż te same prawa, otrzymują ludzie tak samo zdrowi, jak i chorzy moralnie. Bez żadnej weryfikacji postaw i życiowych dokonań moralnych. A nie tego pragnął nauczyć nas Bóg w swych trzech lekcjach. Te same prawa otrzymali Barabasz i Chrystus. A ludzkość, w ślepym marazmie i strachu, powiela od dwóch tysięcy lat ten chory wzorzec. Nie dziwię się Bogu, iż milczy. A więc wracając do faktu, iż ci drudzy ludzie, nie będą się w stanie zorganizować, można zaryzykować bez cienia błędu wniosek, że biorcy, najczęściej chorzy moralnie, żerować będą na dawcach, najczęściej zdrowych moralnie, a system, utrzymywać będzie w nieskończoność taki stan, w którym dawcy mają nadstawić drugi policzek, całkowicie wypaczając tę lekcję, przeznaczoną wyłącznie dla zdrowych moralnie ludzi. To pośród dwóch dawców, jeden ma wyjść naprzeciw i wyciągnąć pierwszy dłoń przecież, a nie, dawca pozwalać się wykorzystywać biorcy jeszcze bardziej. To pośród dwóch Gentlemanów, jeden ma być bardziej niż drugi gentle. A nie, jak dziś, ubrany w szaty gentlemana łotr, ma wykorzystywać autentycznego, porządnego faceta o przedwojennych manierach.

Jedynym, pokojowym sposobem zaprowadzenia ładu na ziemi, jest zastosowanie tej zasady w prawodawstwie. Czyli Format S:\ , i o tym właśnie moja książka. Inaczej, nigdy nic się zmieni.

Posłużę się przykładem, moim ulubionym zresztą, który powtarzam zawsze Tomkowi i innym kolegom podczas pasjonujących dyskusji. Jeżeli dwóch kierowców, spotka się na rondzie, niemal zawsze znajdzie się taki, który złośliwie przyśpieszy aby udowodnić temu drugiemu, iż ma on większe prawo niż ten drugi do pierwszeństwa. Zawsze znajdzie się taki, który uzna, iż jest już dalej na rondzie. Znajdą się jednak też tacy, którzy zwyczajnie zdejmą nogę z gazu, uznając, iż człowiek wyraźnie się zagubił, albo śpieszy, może do szpitala do matki, niech jedzie. Zdejmowanie nogi z gazu, nadstawienie w wyrozumiałości dla drugiego człowieka, ojca z dzieckiem jadącego do szkoły na przykład, to nadstawienie policzka. Postawą swoją.

Temu pierwszemu jednak, przyspieszającemu złośliwie i celowo, nie należy się żadne nadstawianie policzka, tylko solidne ukrócenie chamskiej postawy i ego. Każdy, kto uważa, iż chamstwo, ponieważ legalne bo niekaralne dotąd, całkowicie usprawiedliwia jego prostactwo i zachowanie w stosunku do innego człowieka jak biorca do dawcy, i nie rozumie nie tylko nauki Boga, ale winien też zacząć zastanawiać się, dlaczego przepisy kreślone i zmieniane ludzką ręką, są mu ważniejsze aniżeli te, pochodzące od Boga, aktualne od kilku tysięcy lat. Ja ponadto, odmawiam „przyspieszającemu kierowcy” takich samych praw, przysługujących i pomyślanych dla typu drugiego na rondzie, dla dawców pomiędzy dawcami, gdyż najwyraźniej nie potrafi z nich korzystać, bądź korzysta z nich ze szkodą, miast pożytkiem dla ludzi.

Proste, jak linia w zeszycie. Może kontrowersyjne dla kogoś, trudno. Ale to chciał nam właśnie przekazać Bóg. Dobro, zarezerwowane jest dla dobra, a ze złem, walczy się metodami zła, nie ustępstwem. Bo dla zła, zarezerwował Bóg jego własne metody, piekło, potępienie i cierpienie wieczne. Setki Świętych na obrazach trzyma miecz w ręku. A ślepi na nauki Boga nadstawiają kolejne policzki, szczególnie zaś tym, którzy za cel życia obrali sobie wykorzystywanie innych. Czyli krzywdzenie innych, bo świadomie i z premedytacją. Ustępując złu, powielasz i utrwalasz zło. Ustępując chamstwu, utrwalasz chamstwo w przekonaniu o jego bezkarności, wręcz słuszności. I skoro ktoś już na rondzie jest, tak jak i ty na nim jesteś, masz nie przyspieszać tylko po to, by stworzyć chore, bezpodstawne zagrożenie i stresującą sytuację, bo nie ty jesteś tym, kto udowadniać będzie innym, że się mylą. Masz być tym, który umie to odczytać między wierszami. Masz być tym, który widzi i chce widzieć człowieka w człowieku, jednocześnie potrafiąc dostrzec ewidentnych, chorych moralnie cwaniaków i chamów, jedynie za ludzi przebranych.

Jeśli nie, to czas zadać sobie pytanie o stan twojej trzeźwej oceny tego co jest dobrem, i co jest dopuszczalne. Odmawiam chorym moralnie ludziom praw na tej samej zasadzie, co odmawiam Barabaszowi takiego samego prawa, i tylko i jedynie – takiego samego, marnego ludzkiego autorstwa ułomnego prawa, które przysługiwało w procesie Jezusowi. Nie zgadzam się na istnienie świata, w którym to zdrowi moralnie dawcy, muszą cierpieć współobecność zrównanych im prawnie biorców, chamów, cwaniaków i bydlaków tylko dlatego, iż im podobni spisali z tego zasady, dla niepoznaki zwane prawem. Nie zgadzam się też na istnienie świata cechowanego nie tylko brakiem nagrody, ale wyraźnych preferencji dla zdrowych moralnie ludzi i społeczności. Nieustannie słyszę o systemie punktów socjalnych, karach, nakazach, punkty można nieustannie tracić według widzi mi się systemu. Kiedy można punkty zyskać? Za które zachowanie i jakie czynności?

System, widzi w nas niestety tylko i wyłącznie złe strony, i tylko takimi się prawnie zajmuje. Od zawsze. Każdy sądzi przecież po sobie. Musicie zmienić całkowicie podstawy myślenia o społeczeństwie. Musicie rozpocząć takie analizowanie każdej, najmniejszej nawet błahostki, iż to poprawne zachowania muszą być premiowane, a nie jedynie złe karane. To gigantyczna zmiana, wbrew pozorom.

I kiedy stoicie w długiej kolejce do kasy, kiedy otwiera się nagle druga, zrozumiecie dosadnie słowa, iż ostatni będą pierwszymi. Zrozumiecie szybko, o czym mowa. Wszystko przecież nam powiedział. Tylko my, całkowicie głusi i ślepi, nie potrafimy nawet z jego czynów i nauk nic zrozumieć, ani ich w życie wdrożyć. Moja książka, to pierwszy chyba w historii, kompletny wzorzec systemu demokratycznego, wraz z kompletnym zestawem prawa, opartego całkowicie na prawidłowym, prostym kręgosłupie moralnym, oraz wzorcach chrześcijańskich zachowań, w których nie ma miejsca dla Barabasza, i każdego kolejnego cwaniaka wykorzystującego luki prawne. Moralność nie ma bowiem luk. A kręgosłup jest albo prosty, albo krzywy, człowiek moralnie albo jest zdrowy, albo chory. A chorych się leczy, a nawet izoluje od zdrowych. Daje im się szansę ozdrowienia, izoluje przewlekle chorych, a przypadki beznadziejne, dogląda jedynie w lazaretach do końca. Święci trzymają miecze w rękach, i to nie jest tylko artystyczna wizja – nastowiecznych artystów. Ty masz umieć mówić i czynić tak, jak Bóg chciał. W jego nauce mieści się tak samo przepędzenie batem kupczących w Świątyni, jak i uratowanie ladacznicy. A skoro sami nie dorośliśmy do stosowania jego nauk, po co wzywamy go kolejny raz na daremno?

Chory może ozdrowieć, a zdrowy może zachorować. I ta trzeźwa ocena, jest celem naszej pracy. On już się nie odezwie tak spektakularnie, jak dotąd. Dał nam wszystko, czego potrzebujemy, a teraz, to my musimy odnaleźć w sobie siłę i mądrość, do załatwienia własnych, ludzkich spraw na własnej ziemi, którą nam dał. To ludzie ludziom zgotowali ten los, nie Bóg. I oczekiwanie, iż nawet to załatwi za nas, jest niedorzeczne.

Podsumowanie, przed nami zmiany.

Uważam, iż jeszcze jednym dowodem na to, iż Bóg istnieje, jest istniejąca w nas, wyryta w naszym DNA, gdzieś głęboko moralność. Niewytłumaczalny naukowo, prawidłowy odruch empatii, litości czy współczucia, nazywany przeze mnie w skrócie prostym kręgosłupem moralnym. Umiemy, mówiąc inaczej, wskazać jako ludzkość, bez względu na kolor skóry, religię czy zamieszkiwany teren, co jest, a co nie jest zbrodnią i czynieniem krzywdy innemu człowiekowi czy zwierzętom. Obecne w nas odruchy Boga, są ostatnim elementem, wiążącym nas ze Stwórcą. To z tym tak zaciekle walczy system, niszcząc wartości, rodziny, religię, wmawiając dziewczynkom iż mogą być chłopcem, a chłopcom, iż mogą zabijać innych, tak jakby poprzez wypaczone ideologie morderstwo przestawało być morderstwem…

Przesiedlając, przepraszam, wyrywając z korzeniami ludzi i rzucając ich na obcy grunt, podsycając konflikty między braćmi i siostrami. Kreując konflikty. Patologiczny pasożyt, nowotwór na ludzkości, wykazujący symbiotyczne cechy, zorganizował się wiele, wiele lat temu w organizację, aktualnie stanowiąc ponadnarodowy i ponadpaństwowy twór o niewyobrażalnej sile, potencjale i kapitale. Biorca, system uzurpujący sobie prawo do boskich atrybutów władzy nad światem, korzysta z faktu, iż jedyny i prawdziwy Bóg, milczy po trzeciej próbie dotarcia do nas. Lawiruje pomiędzy likwidacją nieprzydatnych z jego puntu widzenia, zużywających ziemskie zasoby, nieświadomych, zmanipulowanych biorców, a wmawianiem im dla własnego bezpieczeństwa ciemnoty, iż dba o ich zdrowie i dobrobyt. Serwuje absurdy, których w ich gąszczu nikt już nawet nie dostrzega. I tak nie pozwala drobnym logo na piwie pić kobietom w ciąży, wprowadzać natomiast inne preparaty już jak najbardziej. Nie pozwala karcić klapsem dzieci, sprzedawać im piwa i papierosów, nie ma jednak problemu ze zmianą ich płci. Nic zdrożnego nie widzi także w ich zabijaniu w okresie wcześniejszym, formułując jakiś para-prawny bełkot definicji tego co jest, a co nie jest jeszcze życiem.

To nie jest absurd, tylko choroba moralna, i jej objawy. Nie czerpię też żadnej satysfakcji z wykłócania się, nawet biernego obserwowania kłótni ludzi na Twitterze , to pogłębia jedynie smutek i świadomość, iż nie mam szans w starciu z niszczycielską potęgą systemu, że on wygrywa i codziennie infekuje i skutecznie skłóca kolejnych ludzi dociskających gaz, miast odpuścić. Tym bardziej, iż toczą puste dyskusje z opłacanymi trollami, którzy są w pracy na akord, i im więcej się kłócą, tym więcej zarobią. Sam zaczynam od świata – głównie przez taką właśnie świadomość stanu rzeczy – stronić, unikać go, traktując coraz bardziej jak zarzewie większego chaosu aniżeli z którego się rzekomo był i sam zrodził… nadal czuję, iż winny jestem kolejnym, coraz bardziej ubezwłasnowolnianym przez system pokoleniom, krótki przepis i sposób, niczym matematyczny wzór, na prawidłową postawę zachowań pośród innych ludzi. Na logiczne myślenie. Dedukcję, ale przede wszystkim empatię, szacunek, zasady, wykrzywiane dziś w jakimś chorym, niezrozumiałym celu, przez system. Nawet, gdyby finalnie nikt tego wszystkiego nigdy nie przeczytał, bądź owszem, ale wyśmiał, od idioty i kretyna zwymyślał, książkę i teksty podarł i wyrzucił, nie zmieni faktu, iż ja to spiszę. Z tej bowiem prostej przyczyny, iż pisanie tego, pozwala mnie i moim myślom, przejść finalnie do porządku dziennego nad takimi tragediami na świecie, jak tego chłopca i tysiącom jemu podobnych… których jest niestety zbyt wiele. Nic innego, tylko pisanie, pozwala mi z tym wszystkim, pośród okrucieństwa tego świata, funkcjonować. I tak jak piszę Państwu często, byście nie „uświadamiali” na siłę osób, które tego nie chcą, kłócąc się tak w Internecie jak i w rodzinie, przy stole, o szczepienia i politykę, tak samo proszę dzisiejszym tekstem Was o to, byście zrozumieli jedno: Nauka Boga nie jest najwyraźniej dla wszystkich. Waszym zadaniem nie jest nawracanie, to zostawcie Kościołowi. Waszym zadaniem, jest pielęgnowanie i pomnażanie kontaktów zdrowych moralnie dawców jedynie ze zdrowymi moralnie dawcami, i tworzenie takiego właśnie społeczeństwa. Waszym zdaniem, jest piętnowanie i ostracyzm chorych moralnie, niedopuszczanie ich do uczestnictwa w społeczności dawców. Jeżeli nie rozumiecie mych słów, zobrazuję to przykładem. Wiele lat mieszkałem w Niemczech, gdzie widziałem ohydny, zorganizowany wręcz sposób, wykorzystywania tzw. socjalu, przez bandy nierobów. Przepisy te, stworzone w innych latach, przez i dla zupełnie innych i inaczej wychowanych ludzi, wykorzystywali chorzy moralnie biorcy, na co porządni dawcy patrzyli jedynie biernie i bezsilnie. A państwo, kolejny patologiczny, chory moralnie biorca, strzegł tego procederu swą siłą…

Bo przecież 40 lat wcześniej, nikomu nie przyszło by do głowy, by celowo udawać bezrobotnego i wykorzystywać pracę innych. Ja o tym mówię. Musicie tak żyć i rozumieć sprawy, szczególnie prawnicy – MUSI zacząć przyświecać nam doktryna moralna w prawie, szczególnie procesie legislacyjnym i orzecznictwie. To nie legalność, a moralność i etyka, musi wreszcie zostać równie silnym co legalizm argumentem dla norm i orzekania. Inaczej nigdy nic się nie zmieni, a każdy z nas, prędzej lub później, padnie tej patologii, tego nowotworu, ofiarą. Każdego to dopadnie.

Tomek, podczas naszych wielu rozmów, spytał mnie: no dobrze, ale kto będzie osądzał kto jest, a kto nie jest zdrowy moralnie, a więc w konsekwencji – kto może a kto nie może uczestniczyć dalej w społeczeństwie w pełni praw, cieszyć się choćby prawem jazdy? Od czego zaczynamy? Bardzo dobre pytanie. I choć, oczywiście, nie da się po dwóch tysiącach lat ślepego, chocholego tańca jednym ruchem czy rozwiązaniem zmienić wszystkiego, odpowiem w ten sposób. My już posiadamy wszystkie służby i narzędzia, które miały dopaść kata chłopczyka zawczasu. My już posiadamy sądy i kolegia orzekające. To coś zupełnie innego powoduje, iż to wszystko nie działa, jak powinno. My posiadamy policję, rzeczników w krawatach i budynkach, przepisy, monitoring, psychologów szkolnych, a służby, mają samochody, paliwo, nawet broń, i wszelkie potrzebne narzędzia od komunikacji, po ośrodki odizolowania chorych moralnie. My, jak się okazuje po fakcie, mieliśmy nawet zdjęcia tego pobitego chłopczyka. I co z tego? Jak to wszystko przyczyniło się do zapobieżenia tej tragedii?

Mamy jednocześnie w przestrzeni cyfrowej tysiące takich kolejnych przypadków. Mamy bitą żonę sąsiada, mamy złodziei katalizatorów, mamy nawet całą wnuczków wyłudzających od nieswoich babć pieniądze, mamy w końcu państwa i urzędy i ich procedury. My już wszystko mamy. Rozwój technologiczny, którym się cieszymy, w porównaniu z prostotą świata czasów Chrystusa, powinien umożliwić dosłownie wszystko, każde zapobieżenie i wyłapanie katów. A nie dzieje się tak nie dlatego, iż tego nie ma. Dzieje się tak dlatego, iż rządzi prawo stojące w całkowitej sprzeczności z moralnymi zasadami, etycznym prostym kręgosłupem moralnym, prawidłowym odruchem i naukami Boga. Ludzie idą do pracy, zakładając maski, stając się kimś innym, tak w korporacji, jak i urzędzie. I tam mówią i robią rzeczy, które tłumaczy prawo korporacji i urzędu, a nie to, co ludzkie, boskie czy moralne czy etyczne prawo. Tym wszystkim ludziom strach przed utratą chorej iluzji i ułudy niby stabilnej codzienności zaślepił całkowicie umysł i każdy zmysł. Jak głuchym i ślepym wcześniej. Zdrowych moralnie ludzi, widzę zaś niczym stado potulnych, bezwolnych baranków, sterowanych całkowicie arogancją, agresją, groźbą i wyzyskiem przez chorych moralnie ludzi, niczym pasterzy z psami. Dawcy, dymani są, powiem brzydko i brutalnie, przez biorców, gdyż to dawcy nie potrafią zrobić porządku z pasożytami, jakimi są biorcy. Chorzy moralnie biorcy bez żadnych zahamowań.

Niczym bita żona alkoholika, okłamująca siebie, dzieci i wszystkich wokół, że jakoś to będzie. A Święci nadal dzierżą miecz w swych dłoniach, i nawet tego nie widzimy. Do rzeczy. Nie wymagajcie ode mnie, małego nikogo, po dwóch tysiącach lat spania, prostego i łatwego przepisu do naprawienia spraw w dzień czy tydzień, nawet rok. Jak widać, nawet sam Bóg tej sprawy się nie podejmuje. Co natomiast zrobić możecie, to rozpocząć lanie fundamentu pod budynki, które powstaną po Waszym życiu, dla Waszych dzieci. Tyle, i aż tyle, możecie z siebie dać w ramach nauki Boga. Jako dawcy. Możecie dać coś tym niemniej tylko dawcom, pomijając po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat, chorych moralnie pośredników i biorców. A dwa, trzy pokolenia, z punktu widzenia cywilizacji, Boga i systemu, to nic.

Pierwszą, i podstawową sprawą do załatwienia, jest spisanie prawa naturalnego i moralnego w życiu, wydanie go, zastosowanie, wdrożenie do prawa oraz wymaganie wszędzie od wszystkich jego poszanowania. Od urzędu, po życie codzienne. Wielka rola w tym prawników, gdyż to jedynie ich lobby, pozwala na wdrażanie do życia norm i zasad, które choć nie wynikają wprost z obowiązującego prawa – nadal obowiązują. Przykład? Zasady, domniemania i paremie prawnicze. Czyli zasady prawne, nie wynikające wprawdzie wprost z prawa, ale nadal powszechnie obowiązujące. Tak jak lex retro non agit (prawo nie działa wstecz).

Oznacza to, iż tylko nasza dobra, wolna wola, stoi na przeszkodzie w rozpoczęciu budowania takiego stanu świata, w którym prawo naturalne i moralne rozpocznie obowiązywać tak, jak prawo stanowione, pisane i uchwalane. Ponadto, za niezbędne uważam powołanie do życia think tank’u – non-profit, o którym pisze kolejny raz, i propagowanie stosowanie prawa i edukacji prawa od najmłodszych lat, całkowicie opartej o wartości moralności chrześcijańskiej, dorobku dwóch tysięcy lat tej cywilizacji. Celowo, pomijam tutaj słowo Kościół, z którym wprawdzie z wielkim moim szacunkiem, ale też należy bardzo poważnie porozmawiać, co wyciągnął z boskich lekcji. Na dziś, sprawy trudne wychowawczo i etycznie, nawet jeśli znane, nie mają żadnej wartości prawnej ani wagi, żyją sobie życiem bańki mydlanej. Ludzie chorzy moralnie wchodzą w życie, żyją, otrzymują prawa takie same jak wszyscy inni. Błąd. Stop. Nie wszyscy powinni mieć te prawa, gdyż nie potrafią nadal z nich prawidłowo korzystać. A edukacja o tym, jak z nich korzystać, zaczyna się od najmłodszych lat. A w dorosłym życiu, jeśli prawidłowe postawy nie będą premiowane, a jedynie złe karane, to też będzie fatalny model. Nie może być tak, iż kierowca przejeżdżający tysiące kilometrów wzorowo, nie może nic z tego tytułu zyskać, może natomiast jedynie stracić, złapany raz w roku na fotoradarze. Zupełnie, gdyby był uczniakiem, który dopiero wsiadł za kółko. Dopiero po zmianach w edukacji i prawie, posiadaniu można myśleć o kolejnych zmianach w systemie i władzy. A cały świat czeka na zmiany.

Wszelkie konkretne szczegółowe rozwiązania, pozostawiam jednak mojej książce. Nie chcę ich wcześniej publikować, gdyż koncept ten jest na tyle skomplikowany, że poszczególne, wyrwane z kontekstu treści, nijak mają się do całkowitego, skutecznego załatwienia problematyki systemu. Nie da się zmienić tylko wycinka systemu, tak jak nie da się usunąć guza częściowo. Tak jak nasz organizm, system wrósł do tego stopnia (czytaj: przenikł, zinfiltrował) w rzeczywistość, iż w zasadzie na każdym kroku, wymagana jest czynność i korekta, a nie – jak zapewne oczekujecie – istnieje środek załatwiający jednym ruchem tę problematykę w mig. Przede wszystkim skupiajcie się w grupy empatycznych, dobrych, zdrowych moralnie ludzi, i nie pozwalajcie się przenikać ani sterować ani wykorzystywać przez chorych moralnie biorców. Tych, czeka jedynie potępienie, ostracyzm i wydalenie z grup. Czerpią oni swoją siłę jedynie z bycia właśnie pośród dawców. Sama ta świadomość, to na dziś już bardzo wiele. Krok po kroku, od szczegółu do ogółu, można osaczyć i zagnać w kozi róg zło uzmysławiając mu, iż wcale nie jest bezkarne, i nie jest wcale legalne. To tylko kwestia orzecznictwa i interpretacji, nad którą, właśnie dzięki temu, że to przeczytałeś – rozpoczęliśmy pracę.

Dziękuję Tobie.

Format S:\

Udostępnij: