Dziś to brzmi jak horror. To niebywałe, ten grudzień 1970, to jest coś, co wydaje mi się, że dzisiejszemu obywatelowi Polski nie mieści się w głowie.
Antoni Krauze, reżyser
Władysław Gomułka doprowadził Polskę do ubóstwa, a ludzi do codziennej walki o przetrwanie. Ludzie godzinami stali w kolejkach po jedzenie. Marzyli o pralkach, lodówkach i telewizorach.
Dlatego, kiedy w grudniu 1970 roku rząd ogłosił kolejne podwyżki żywności: mięsa, przetworów mięsnych oraz innych artykułów spożywczych średnio o 23%, ludzie ponownie wyszli na ulicę. Informacje o podwyżkach 12 grudnia podało radio, a 13 grudnia prasa.
To była bezpośrednia przyczyna strajków.
Przypomnę, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza nieprzerwanie rządziła od 1948 do 1990 roku. W tym czasie Służba Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska miały pełną swobodę działania, a więc robiły co chciały, aby ludzie nie ośmielili się podnieść głów.
Arogancja władzy i poczucie niesprawiedliwości, powodowały napięcia wśród społeczeństwa, które finalnie przerodziły się w kolejny bunt. Ludzie słyszeli: równość, sprawiedliwość społeczna, ale widzieli tylko tą orwellowską, czyli równych i równiejszych. Sprawiedliwość społeczna też miała niewiele wspólnego ze sprawiedliwością.
Dlatego społeczeństwo zareagowało protestem. Zbierano się na wiecach, domagając się od władz cofnięcia podwyżki, uregulowania systemu płac a w szczególności zasad naliczania premii, oraz co najważniejsze, odsunięcia od władzy odpowiedzialnych za podwyżkę m.in. Władysława Gomułki, Józefa Cyrankiewicza i Stanisława Kociołka.
W tym miejscu warto przypomnieć, czym był komunizm w kwestiach gospodarczych
W gospodarce nakazowej, czy też nakazowo-rozdzielczej dominuje państwowa własność czynników wytwórczych. Decyzje ekonomiczne są podejmowane na szczeblu centralnym i przekazywane jednostkom gospodarczym w formie szczegółowych wytycznych. Planiści rządowi ustalają, jakie dobra i usługi należy wyprodukować określając przy tym, również poziom płac i system rozdziału czynników produkcji. Decydują, kto i w jakiej ilości otrzyma produkty pracy społeczeństwa. W praktyce wyglądało to tak, że jak nie byłeś w uprzywilejowanej grupie, nie miałeś nic. Ledwo starczało od pensji do pensji.
Ideologia ta, mimo tego co było zapisane w teorii, lekceważyła podmiotowość człowieka, na korzyść tak zwanej dyktatury proletariatu, lub też zbiorowej mądrości partii komunistycznej, co miało fatalne skutki i zakończyło się klęską tego systemu. Jest to od początku do końca system utopijny. Utopię tę próbowano wtłoczyć na siłę z wiadomymi skutkami.
Michał Pruski, scenarzysta
W poniedziałek 14 grudnia na ulice Gdańska wyszły tłumy robotników, głównie ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, ale i z innych zakładów pracy. Tak zaczęły się wypadki grudniowe, kolejny bunt społeczny, który zakończył się masakrą.
Ja nie używam sformułowania „masakra grudniowa”, ponieważ słowo „masakra” używam tylko do Gdyni. W Gdańsku, Elblągu, czy Szczecinie mieliśmy do czynienia z walkami ulicznymi. Oczywiście one nie były równe, bo na przeciwko czołgów i karabinów maszynowych stali chłopcy z kamieniami i butelkami z benzyną, ale były to walki-obustronna agresja (…) Natomiast w Gdyni, była to zupełnie inna sytuacja. I tej wiedzy w kraju też nie było. Przez pierwsze trzy dni nic się nikomu nie stało, żadnych demolek czy nawet powybijanych szyb, nic. A Gdynia zapłaciła największą cenę.
prof. Jerzy Elsner
Wtorek 15 grudnia do zebranego tłumu przed Prezydium w Gdyni wychodzi przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej Jan Mariański, prosząc zebranych o wybranie do rozmów delegacji. Spontanicznie wybrana delegacja podpisuje porozumienie dotyczące spraw ekonomicznych. Jan Mariański ogłasza strajk za oficjalny i legalny.
W tym samym czasie w Gdańsku ogłoszono strajk powszechny. Przyłączyły się do niego inne gdańskie przedsiębiorstwa, oraz pracownicy elbląskiego Zamechu. W skład pierwszego komitetu strajkowego weszli: Zbigniew Jarosz (przewodniczący), Jerzy Górski (zastępca przewodniczącego), Stanisław Oziębło, Ryszard Podhajski, Kazimierz Szołoch, Lech Wałęsa i Zofia Zejser. Żądano m.in. uwolnienia aresztowanych wcześniej działaczy.
Robotnicy kontynuowali marsz w legalnym wiecu. Kiedy zbliżali się do budynku KW PZPR napotkali oddziały MO. Władze, nie chcąc dopuścić demonstrantów pod budynek partii, podjęły decyzję o użyciu pałek i innych środków „obronnych”, w tym gazu łzawiącego. W efekcie doszło do walk ulicznych i starć z MO, a w końcu, późnym wieczorem 15 grudnia, do podpalenia budynku KW PZPR w Gdańsku. Ogłoszono strajk okupacyjny. Wojsko i milicja zablokowały porty i stocznie.
Wieczorem w Gdyni zawiązał się oficjalny komitet strajkowy, który obradował w Zakładowym Domu Kultury Gdyńskiego Portu. Spisano 8 głównych postulatów, które miano przekazać przewodniczącemu prezydium Miejskiej Rady Narodowej, Janowi Mariańskiemu. Ten z kolei, obiecał je przekazać wicepremierowi Stanisławowi Kociołkowi, żądając jednak w zamian rozejścia się demonstrantów do domów. Jednak przed północą komitet zostaje brutalnie zaatakowany przez uzbrojonych milicjantów i esbeków. Pobitych aresztowano i wywieziono do więzienia w Wejherowie.
Środa 16 grudnia
Strajk rozszerzył się na kolejne zakłady na Wybrzeżu. Stocznia Gdańska została otoczona przez wojsko. Ludzie, którzy próbowali się do stoczni zbliżyć, byli brutalnie bici. W Szczecinie telewizja poinformowała o wydarzeniach w Gdańsku. Nazwała je chuligaństwem.
Wieczorem w telewizji przemawia do robotników wicepremier Stanisław Kociołek, nawołując do przyjścia następnego dnia do pracy:
Ci co przerwali pracę, obiektywnie stworzyli warunki do zajść ulicznych. Odpowiedź na pytanie: co uczynić? Jest tylko jedna. Powrócić do normalnej pracy, od jutra, od zaraz.
Stanisław Kociołek, wicepremier PRL
W tym samym czasie do Gdyni przerzucane są znaczne siły wojskowe. Rozlokowano całą jednostkę dywizji zmechanizowanej, w tym wojska pancerne. Zorganizowano punkt blokady przy przystanku Gdynia Stocznia, gdzie ustawiono czołgi, transportery opancerzone, a nawet baterie artylerii, co całkowicie blokowało dojście do stoczni i portu. To właśnie stąd padają pierwsze strzały…
Wrażenie tego dnia zostaje do końca życia. Około 6 rano obudziliśmy się, bo były strzały z portu. Widziałem że jest wojsko, że coś się dzieje. Wyjrzałem przez okno, ale tutaj żołnierze się nie ruszali. Za chwilę dzwoni telefon ze szpitala: proszę przyjeżdżać natychmiast, bo jest pełno zabitych i rannych…
Zygmunt Kasztelan, lekarz
Czarny czwartek. 17 grudnia
Robotnicy odpowiadając na apel władzy udali się do pracy. Na przystanek Gdynia Stocznia przybyli pracownicy stoczni i portu. O godzinie 6:00 do bezbronnego tłumu zostają oddane strzały z karabinów maszynowych.
Władze zdecydowały się wykorzystać wojsko. O 6 rano, na przystanku Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia, oddziały Milicji Obywatelskiej i wojska ostrzelały tłum pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej. Według ustaleń prokuratury śmierć poniosło 10 osób.
Widzę, że ludzie przede mną upadają, więc się schyliłem, żeby podnieś jednego człowieka leżącego przede mną. Nie wiedziałem, że już nie żyje. Ale jak próbowałem podnieść tego mężczyznę zauważyłem, że nie czuję lewej ręki. Próbuję oddychać, a ja nie mogę złapać powietrza, po prostu się dusiłem. W tym momencie most, ta kładka zaczęły mi wirować w różne strony. Widziałem, że nie miałem miejsca, żeby nie nadepnąć na ludzi, więc szedłem po ludziach, aż doczłapałem się do tego miejsca, i ktoś zza tego wiaduktu wyleciał, złapał mnie i wtedy zemdlałem
Uczestnik wydarzeń grudniowych
Ci, którzy ocaleli wynosili spod kul ciężko rannych i prywatnymi samochodami lub taksówkami odwożą ich do gdyńskich szpitali. Na pomoc oczekiwało jeszcze kilkadziesiąt osób…
Zdesperowany tłum z miejsca zbrodni wyrusza po sprawiedliwość u władz miasta. Jednak pochody są nieustannie atakowana przez milicję, która używa broni palnej. Do idących ludzi strzelają także milicjanci z latających nad miastem helikopterów.
Tego dnia miałam dyżur na Izbie Przyjęć. Jako internista, jako lekarz dyżurny. Przyszłam wcześniej. Zwykle zaczynam pracę o 7. To co zobaczyłam przy wejściu do Izby Przyjęć, na schodach… Mało tego, to co się działo na schodach, przy windach… Ja byłam tak oszołomiona, nie wierzyłam, że to jest możliwe, to gdzie jestem, że coś się stało ze szpitalem. Nie wiedziałam co się stało. (…) Setki okaleczonych, zmasakrowanych ludzi. Wszyscy skrwawieni, bo i ci co pomagali, i ci co byli ranni i umierali. (…) To było po prostu straszne.
Alina Winiarska, lekarka
W centrum Gdyni uformowano pochód
z biało-czerwonymi flagami, który ruszył ulicami:
10 Lutego i Marchlewskiego w kierunku przystanku Gdynia-Stocznia, gdzie starł się z wojskiem.
Pochód zebrał się ponownie na ul. Czerwonych Kosynierów i ruszył do centrum Gdyni. Na czele pochodu niesiono na drzwiach ciało zabitego młodego mężczyzny Zbyszka Godlewskiego, za nim niesiono pomazane krwią narodowe flagi. Pochód ten doszedł do Urzędu Miejskiego przy ulicy Świętojańskiej, gdzie doszło do kolejnych starć. W tym pochodzie wzięli już udział przedstawiciele wszystkich zawodów i grup społecznych.
Przywieziono nam młodego chłopca, chyba 17 lat, do dzisiejszego dnia pamiętam go, nazywał się Sieradzan, który dostał postrzał w klatkę piersiową. Kula mu przeszła przez żołądek i aortę tak, że krew lała mu się do żołądka, i przy tym wymiotował krwią. Od razu trafił na stół operacyjny. Tutaj panowały warunki wojenne, także każda sekunda była ważna dla życia człowieka. Założyłem mu wenesekcję w obu nogach i w bardzo krótkim czasie przetoczyłem mu 2 litry krwi. Niestety chłopak nam umarł na stole operacyjnym.
Jan Nowoczyn, lekarz
Dramatyczne starcia z milicją wciąż trwało. Od 6 rano idą po Gdyni co najmniej dwa pochody. Ludzie na rękach niosą zwłoki pomordowanych, zwłoki Zbyszka Godlewskiego są niesione na drzwiach na przodzie pochodu. Tłum idzie pod Prezydium Miasta.
Pochody bez przerwy są atakowane przez milicję petardami i gazem łzawiącym, miotanym z helikopterów i oddziały przemieszczające się ulicami. W końcu milicji udaje się rozbić ten pochód, zwłoki Zbyszka Godlewskiego zostają porzucone na chodniku a tłum strajkujących ucieka przez kolejnym ostrzałem.
Wchodzimy do prosektorium, widzimy samych młodych mężczyzn w szarych kurtkach stoczniowych, wszyscy z ranami postrzałowymi. Weszliśmy na salę operacyjną. Prawie się nie myliśmy, bo kolejni dwaj chorzy leżą na stole operacyjnym gotowi do operacji. Kolega na jedną salę, ja na drugą. Chorzy widać z wieloma otworami w jamie brzusznej, rany postrzałowe (…) Otworzyłem i morze krwi się wylało. Chory prawie nie żył, otwieram dalej. Widzę, że tętnica nerkowa jest przestrzelona. Musiałem natychmiast chwycić tą uszkodzoną tętnicę i zatamować krwotok. Zrobiłem to usunąłem nerkę, tak samo śledziona- krwotok. Minęła chwila, biorę się za jelita, a z drugiej sali wołają: chodź, bo tu jest druga nerka uszkodzona. Szubko pobiegłem na drugą salę, widzę chory też otwarty i pokazuje m, że wszystkie narządy też są poprzestrzelane i też musiałem to po kolei usuwać.
Zygmunt Kasztelan, lekarz
Na ulicach Słupska i Elbląga trwały demonstracje. Do strajkujących włączyli się pracownicy Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego, którzy razem z wieloma tysiącami ludzi demonstrowali w mieście, a wobec których wojsko i milicja użyły siły, kiedy protestujący podpalili gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Śmierć poniosło 16 osób, w tym wiele młodzieży oraz osoby przypadkowo znajdujące się przy terenie protestu, a potem już walk. Jednocześnie służby publiczne zaczęły stopniowo tłumić strajki i demonstracje na Wybrzeżu.
Do szpitala w Gdyni przywieziono syna pielęgniarki dr. Kasztelana, z dr. Winiarską tak zrelacjonowali całą tą sytuację:
W pewnym momencie na Izbę Przyjęć przywożą chłopaka. To był Wiesiu Kasprzycki. Już wiedziałem od lekarza Kuderta, który miał dyżur i go rozpoznał w tych lochach, tam gdzie był torturowany, że rozpoznał Wiesia.
Ja go nie rozpoznałam, choć wiedziałam, że to jest syn pięlęgniarki oddziałowej od doktora Kasztelana. Był siny. To była taka obita śliwka. Krwawiacy ze wszystkich możliwych miejsc. Krwiawiązy z cewki moczowej. Nie do rozpoznania. Sino -spuchnięty -obrzęknięty. Chłopak 16-letni chłopak.
Stłuczenie mózgu. Pęknięta nerka lewa. Liczne razy pałkami.
Ani tętna, ani ciśnienia. Stan agonalny.
Na ulicach trwały polowania na młodych ludzi urządzone przez milicję i esbeków. Jednym z zatrzymanych był Wiesław Kasprzycki.
W podziemiach Prezydium Rady Narodowej milicja urządziła katownię. Spędzonych tam ludzi zomowcy bili płkami i kopali, wyrywali włosy lub ścinali je myśliwskimi nożami lub scyzorykami. Torturowali zatrzymanych metodami stosowanymi przez Gestapo i NKWD.
Doktor Kunert, który jeździł karetką pogotowia znał moją pielęgniarkę i jej syna. I widział, że on idzie przez tą ścieżkę zdrowia w Radzie Narodowej, gdzie ludzi byli bici do nieprzytomności. Najważniejszy dowód na to, to że ten chłopak miał stłuczenie mózgu a nie wstrząśnienie
Zygmunt Kasztelan, Lekarz
16 letni Wisław Kasprzycki został zatrzymany w drodze do szpitala do swojej mamy. Uderzony rękojeścią w tył głowy stracił przytomność. Zomowcy wciągnęli go do gmachu Prezydium, by tam przez 8 godzin bestialsko go katować.
Baliśmy się, że ci ubowcy przyjdą do szpitala i wyrwą mi tego chłopaka. Opróżniłem jedyną separatkę i zamknąłem ten pokój na klucz. Nikt do tego pokoju nie wchodził, poza personelem, który doglądał chłopaka.(…) Wiedzieliśmy, że takie osoby ubowcy chcieli wykończyć, bo to było świadectwo o ich zbrodni. Bo to była zbrodnia na niewinnym człowieku, który stał jako gap i przyglądał się temu, nie był w pochodzie. Tylko zwijali po kolei, kto popadł.
Zygmunt Kasztelan, lekarz
Są tacy ludzie z grudnia ’70, którzy nie mają teraz na lekarstwa. Są odsunięci na bok, nikt się nimi nie interesuje. Są okazje, kiedy grudzień 1970 i te osoby są wystawiane na piedestał, jak komuś to potrzebne jak jest rocznica i na mównicy się mówi:
Wiesław Kasprzycki
„ach, jakie to piękne”
Nie! Na co dzień trzeba tym ludziom pomóc. On, ten i ja – poradziliśmy sobie, w taki czy inny sposób. Natomiast są ludzie, którym trzeba pomóc. Nie ma nikogo kto by się zajął tymi ludźmi. Zmieniła się koniunktura a tym ludziom nadal nie ma kto pomóc.
Tego samego dnia w Warszawie w gabinecie Gomułki zebrali się członkowie ścisłego partyjnego kierownictwa państwa. Tracący kontakt z rzeczywistością Gomułka wyraża swoje pretensje do milicji, która jak twierdził „podobno strzela do ludzi ślepymi nabojami”. Robotniczy protest nazywa politycznym zamachem na socjalizm, a zdesperowanych ludzi- bandytami i chuliganami.
Po telefonicznej rozmowie z radzieckim gensekiem Breżniewem, Gomułka zapowiada możliwość zwrócenia się z prośbą o radziecką interwencję w Polsce.
Po tym wszystkim zostałem wezwany do dyrektora. Siedział tam jeden ze smutnych panów i zaczął mnie wypytywać o te postrzały, jak to jest i co ja uważam. Powiedziałem: proszę pana, postrzały zostały oddane w tył głowy do uciekających chłopców, to nie były żadne rykoszety, tylko oddane celowo, albo żeby zranić, albo zabić. Niestety ci chłopcy mieli po 15-16 lat i oni poginęli.
Jan Nowoczyn, lekarz
I tak to trwało do rana…
Poszliśmy do domu z takim niesmakiem, bo jeszcze człowiek widział chodzących we trójkach zomowców uzbrojonych w petardy i granaty. To budziło grozę, pewien lęk, co będzie dalej
Społeczeństwo było przestraszone, nikt nie przychodził do Szpitala. Dopiero później, pojedyncze osoby przychodziły i pytały czy ten, czy tamten żyje. Wielu zranionych nie notowaliśmy, ponieważ ci ludzie się bali, bo jak zanotowaliśmy to był ślad. Jak później ze sobą rozmawialiśmy z kolegami, to była bardzo trudna chwila, z punktu widzenia moralnego. Tutaj się kładło nacisk na to, żeby ludzie poszli do pracy, ludzie poszli i się do niech strzela, jak do kaczek. To było naprawdę przykre i niezrozumiałe dla nas. To było podłe.
Zygmunt Kasztelan, lekarz
Tu polowano na ludzi, ze śmigłowców (…) Te wszystkie komisje badawcze wypytywały pilotów śmigłowców o rzucanie petard, gazów łzawiących. Ale pytanie brzmi: czy z nich strzelano? Przepytywano wszystkich pilotów i żaden nie potwierdził, że podczas prowadzenia przez niego helikoptera nikt nie strzelał.
prof. Jerzy Eisler
Szczerze?
Gdybym 40 lat temu prowadził śmigłowiec z którego ktoś by strzelał, też bym się nie przyznał, bo było by to przyznanie się do współudziału w morderstwie
Piątek 18 grudnia. Podobnie jak wcześniej Stocznia Gdańska, została otoczona przez wojsko stocznia w Szczecinie. W Elblągu zdecydowano się na użycie siły, co zaowocowało starciami z demonstrantami. Do miast północnej Polski przyłączyły się Białystok, Nysa, Oświęcim, Warszawa i Wrocław, gdzie zorganizowano nowe strajki. Miały one mniejszą skalę i były krótkotrwałe, w przeciwieństwie do tych z Gdańska, Gdyni czy Szczecina.
Sobota 19 grudnia. W sobotę trwał już tylko strajk w Szczecinie. Przywódcą strajku był Mieczysław Dopierała. Strajk zakończył się 22 grudnia. Stocznie i porty Gdańska i Gdyni nie pracowały. We wszystkich objętych zamieszkami miastach Wybrzeża obowiązywały stan wyjątkowy i godzina milicyjna.
Z soboty na niedzielę 19/20 grudnia na cmentarzu w Gdyni odbywały się taśmowe pogrzeby pomordowanych. Cmentarz był obstawiony, latarnie wokół niego wyłączone. Najbliższych ofiar esbecy wyciągali o północy z domów. Przestraszeni ludzie przy światłach latarek i w asyście SB uczestniczyli w koszmarnych ceremoniach pochówku.
w niedzielę 20 grudnia w Warszawie obradowało plenum KC PZPR, na którym wybrano na pierwszego sekretarza Edwarda Gierka. Będzie on sprawował władzę przez następne 10 lat, aż do sierpnia 1980 roku, kolejnego społecznego buntu w dramatycznej historii kraju.
Mimo zmiany na szczytach władzy, natychmiast po grudniowej tragedii SB przystąpiło do represji skierowanej wobec uczestników wydarzeń. W archiwum IPN znalazło się 100 tomów zapisu tej akcji, która miała kryptonim „Jesień”. O grudniu 1970 nie można było mówić przez kolejne 10 lat, a każda próba uczczenia pamięci ofiar było przez SB niszczona.
Winni gdyńskiej tragedii nigdy nie zostali ukarani. Po 1989 roku wielokrotnie próbowano osądzić odpowiedzialnych za grudniową zbrodnię na wybrzeżu. Zmieniali się prokuratorzy, sędziowie i miejsca rozpraw i tak przez 17 lat. w 2013 roku Stanisław Kociołek został uniewinniony od stawianych mu zarzutów:
https://natemat.pl/58557,krwawy-kociolek-to-kat-trojmiasta-nie-wedlug-sadu
Zobacz także
Wywiad ze sztuczną inteligencją
Straceni dla nieba…
Berezwecz – kolejny Katyń