Rozbicie obozu NKWD w Rembertowie przez oddział AK w maju 1945

Rozbicie obozu NKWD w Rembertowie jest jedną z najgłośniejszych akcji polskiego podziemia antykomunistycznego. Jednak prawda o głównym bohaterze tego przedsięwzięcia wyszła na jaw wiele lat później.

Krótka historia miejsca:

Obóz w Rembertowie, znajdował się na terenie dawnych Zakładów Amunicyjnych “Pocisk”, w którym produkowano wszelkiego rodzaju amunicję. Po wejściu Niemiec w 1939 r. wszystkie maszyny wywieziono do III Rzeszy. W czasie okupacji istniał tu obóz początkowo dla jeńców sowieckich w latach 1942-44, a następnie dla Polaków. Po wkroczeniu Armii Czerwonej 12 września 1944 r powstała tu placówka NKWD a na przełomie 1944/45 obóz specjalny. Zarządzał i sprawował władzę w obozie komendant kpt. Aleksandrow. W lutym 1945 r. rozkazem Ławrientija Berii obóz zmienił charakter i gromadzono w nim zatrzymanych do transportu na wschód. Stacja końcowa Ural.

Plan Obozu NKWD w Rembertowie

Plan obozu NKWD w Rembertowie

Warunki w obozie, którego teren otoczony był dwoma liniami drutów kolczastych, z wieżami wartowniczymi, były bardzo ciężkie. W 1945 dzienne wyżywienie więźnia wynosiło 100 gramów gliniastego chleba, dwa razy dziennie wodnista zupa ze śladami kukurydzy. Brakowało podstawowych środków higieny, wskutek czego w obozie występowała m.in. wszawica, świerzb i czerwonka. Z uwagi na krótki okres pobytu więźniowie nie wychodzi poza obręb obozu i byli wykorzystywani wyłącznie do niezbędnych prac na jego terenie.

Tło wydarzeń:

Pomysł uwolnienia Polaków więzionych w rembertowskim obozie zrodził się w komendzie kpt. Walentego Suda „Młot”, który wspominając po wielu latach tamto wydarzenie, stwierdził:

To ja poleciłem przygotowanie i wykonanie akcji odbicia więźniów z obozu w Rembertowie. Rozpoznanie obozu przeprowadzone było znacznie wcześniej, przed przystąpieniem do planowania akcji.

Walenty Suda

Przygotowaniami kierowali ppor. Edward Świderski „Wicher” i ppor. Edward Wasilewski „Wichura”, którzy musieli przygotować się do akcji obserwując i zdobywając wiedzę m.in. jakie są codzienne zachowania Rosjan, ile jest posterunków, jak są zabezpieczone bramy, jak rozstawione baraki i wartownie.

Dostałem zadanie rozpracowania położenia obozu, rozmieszczenia poszczególnych posterunków, bez wyraźnego określenia celu, w jakim te informacje mam zbierać. Moje rozpoznanie trwało od […] drugiej połowy stycznia do drugiej połowy maja. […] w tym czasie mieszkałem w domu przy ulicy Księdza Botkiewicza. Pod pozorem spacerów z narzeczoną dokonywałem obserwacji terenu.

Jeden z uczestników akcji

AKowcy wiedzieli, że na 25 maja przygotowywany jest transport rembertowskich więźniów do ZSRR. Postanowili ich uwolnić. To był, oczywiście, główny cel akcji. Ponadto sądzili, że w obozie więziony jest b. komendant Obwodu „Mewa-Kamień” Ludwik Wolański „Lubicz”. Okazało się jednak, że został on zamordowany już w grudniu 1944 r. Przed samą akcją dowódca oddziału miał powiedzieć swoim podkomendnym, że muszą rozbić obóz NKWD w Rembertowie, ponieważ jest tam przetrzymywany jego przyjaciel ppor. Stanisław Maciejewski „Kożuszek”, który przed aresztowaniem był komendantem Ośrodka IV Obwodu Mińsk Mazowiecki AK „Mewa-Kamień”. Kapitan Suda wspomina:

Na dzień przed akcją w Rembertowie wysłałem do obozu informację, którą przekazano […] »Kożuszkowi«, więzionemu w obozie. Informując go o przygotowywanej akcji, prosiłem, by wtajemniczył zaufanych więźniów. Wiem, że informacja doszła do adresata.

Walenty Suda

Również ci Polacy, do których nie dotarła ta wiadomość, wyczuwali, że coś „wisi w powietrzu”. Jeden z nich, Alfred Grabowski, zapisał w swoich wspomnieniach:

20 maja […] przed południem na teren apelowy weszło kilku enkawudzistów i kazali nam wejść do swoich pomieszczeń, które zamknęli i zaparli sztabami drzwi. Tak przesiedzieliśmy aż do apelu wieczornego, na który zostaliśmy wypuszczeni. Obiadową zupkę i herbatkę kolacyjną podano nam, otwierając tylko drzwi. Pamiętam, że na apelu komendant wszystkich kompanii meldował stan obozu i podał ilość więźniów ok. 1950

Alfred Grabowski

Jak się bowiem okazało, mjr Kruczkin, zastępca komendanta obozu kpt. Aleksandrowa, został ostrzeżony przez zastępcę wydziału operacyjnego, że Polacy mogą próbować uwolnić więźniów. Można jednak sądzić, że Rosjanie nie przywiązywali do tego ostrzeżenia większej wagi, skoro nie tylko ci, ale również inni oficerowie NKWD z rembertowskiego obozu przyjęli od komendanta garnizonu praskiego zaproszenie na bankiet, który został zorganizowany w nocy z 20 na 21 maja 1945 r. w Kawęczynie, oddalonym o 2 km od obozu. A właśnie na tę noc akowcy zaplanowali odbicie więźniów.

Oddział ppor. Wasilewskiego „Wichury” wyruszył z Mińska Mazowieckiego w nocy z 17 na 18 maja 1945 r. i dotarł do wsi Zastawie k. Długiej Kościelnej. W nocy z 19 na 20 maja dołączyła do niego grupa dywersyjna ppor. Świderskiego „Wichra”. W tym momencie oddział liczył 44 ludzi. Został on podzielony na trzy grupy: szturmową dwunastoosobową, wsparcia trzynastoosobową i ubezpieczeniową, która składała się z dwóch pododdziałów siedmio i dwunastoosobowego. Pierwsza miała wejść do obozu przez bramę główną i otworzyć baraki. Druga opanować wartownię i podjąć walkę z ewentualną odsieczą z zewnątrz, ostatnia zaś, wejść do obozu przez bramę boczną i zająć się więźniami. W przeddzień akcji, około godz. 22, odbyła się krótka odprawa, na której ppor. Wasilewski „Wichura” powiedział:

(…) idziemy na rozbicie obozu w Rembertowie i jeżeli można, to trzeba zdobyć obóz bez oddania strzału.

Edward Wasilewski

Oczywiście, taki scenariusz nie wchodził w rachubę, skoro podejmowano próbę odbicia prawie 2 000 więźniów, a niedaleko na Pradze stacjonowały liczące około 3 000 oddziały NKWD. Akcję rozpoczęto między pierwszą a drugą w nocy. Podejście do bramy głównej dokładnie zrelacjonował jeden z uczestników, Albin Wichrowski „Góral”, pisząc:

Do Rembertowa wjechaliśmy wozami przez przejazd kolejowy przy ulicy Kilińskiego. Dojechaliśmy do ulicy Zwycięstwa i tą drogą dotarliśmy pod obóz. [Dalej] pobiegliśmy w kierunku drogi wawerskiej. [Idąc] wzdłuż ogrodzenia, wyszliśmy na polanę znajdującą się przed bramami […]”

Albin Wichrowski “Góral”

W tym czasie Sowieci zmieniali wartę z podwójnej na zwykłą, co zmniejszyło ich czujność.

Przebieg akcji w relacji jej uczestników:

Po wyważeniu furtki przy bramie weszliśmy do środka, likwidując stojących tam wartowników. Kilku z nas wpadło do domku. Miał dwie izby. W pierwszej siedział na krześle sowiecki oficer. Nogi miał w misce z wodą. Przed nim klęczał jakiś człowiek. Wyglądało jakby mył enkawudziście nogi. Oficer sięgnął po broń. Nie zdążył. Zwalił się z krzesła martwy. Cywil zawołał do nas, że jest więźniem, żeby go nie zabijać. (…) Po 25 minutach od rozpoczęcia akcji nasi byli już poza obozem

Albin Wichrowski “Góral”

Kolejna relacja:

Z lasu zobaczyliśmy, że droga jest obstawiona przez żołnierzy w polskich mundurach. Obława. Dowódca zaryzykował i ustawił nas w sześć dwójek. Przeszliśmy, a za nami tłum uwolnionych (…) Berlingowcy musieli wiedzieć, kim jesteśmy, a jednak przepuścili nas bez walki. Niektórzy salutowali naszemu dowódcy.

Z relacji jednego z partyzantów

W wyniku akcji oddziału AK podporucznika Edwarda Wasilewskiego “Wichury”, która trwała zaledwie 25 minut, uwolniono kilkuset polskich żołnierzy AK, BCh. i NSZ, przy stratach własnych wynoszących zaledwie trzech ludzi. Niestety, część uciekinierów została zatrzymana przez Sowietów. Podczas obławy zbiegów szukano przy pomocy samolotów rozpoznawczych. Uwolnieni żołnierze przyłączyli się do akowców i wycofali się w kierunku wschodnim.

Tymczasem w obozie rozegrał się drugi, mniej znany dramat:

Uciekinierzy zatrzymani podczas obławy przez NKWD byli rozstrzeliwani. Pozostałych w obozie więźniów 4 lipca 1945 r. wywieziono do więzienia w Rawiczu.

Wezwano nas rano na apel. Odliczano, ilu brakuje. Uciekło ponad 550 osób. Po południu zaczęto już zwozić pierwszych złapanych. Przywiezieni ludzie byli identyfikowani, niektórych od razu wyprowadzano i w zagajniku rozstrzeliwano.

Relacja jednego z więźniów obozu

Akcja partyzantów wstrzymała wywózki więźniów do łagrów sowieckich. Wkrótce potem obóz został zlikwidowany. Przez wiele lat, jego istnienie było otaczane tajemnicą. Do dzisiaj brakuje wielu dokumentów archiwalnych. Wciąż trwają poszukiwania grobów zamordowanych więźniów.

Rozbicie sowieckiego obozu w Rembertowie było jedną z najbardziej spektakularnych akcji powojennego podziemia. Tym trudniej pogodzić się z tym, że dowodzący akcją porucznik Edward Wasilewski ‘Wichura’ w 1950 roku podjął współpracę z komunistyczną bezpieką i skutecznie zwalczał ostatnich leśnych.

Dr hab. Filip Musiał

Wichura”

Edward Wasilewski, rodem ze Stanisławowa w powiecie Mińsk Mazowiecki i mimo młodego wieku posiadał bogaty staż partyzancki i konspiracyjny. Już w grudniu 1939 roku, jako 16-latek wstąpił w szeregi ruchu oporu. Udzielał się początkowo w Korpusie Obrońców Polski, następnie w Szarych Szeregach. Kolportował prasę podziemną, pełnił też funkcję łącznika. Pracował na swe utrzymanie jako pomocnik ślusarza, równocześnie kontynuując naukę na tajnych kompletach, uwieńczoną zdaniem konspiracyjnej matury. Z czasem trafił do Kedywu Obwodu AK Mińsk Mazowiecki. Ukończył konspiracyjną podchorążówkę, a od lutego 1944 roku służył w leśnym oddziale partyzanckim. Walkę przeciw okupantowi niemieckiemu zakończył w stopniu podporucznika.

W sierpniu 1944 roku, zgodnie z założeniami Akcji „Burza”, oddział w którym służył „Wichura” ujawnił się przed wkraczającymi Sowietami. „Wyzwoliciele” natychmiast rozbroili akowców. Wasilewski trafił do obozu internowania na Majdanku, czyli dawnym niemieckim obozie koncentracyjnym. Szczęśliwie zdołał stamtąd zbiec i powrócił w rodzinne strony. Natychmiast nawiązał kontakt z odradzającą się konspiracją poakowską spod znaku Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ). Otrzymał rozkaz utworzenia oddziału partyzanckiego, co od razu zrobił.

Oddział „Wichury” działał na terenie Obwodu DSZ „Kamień” obejmującego miasto i powiat Mińsk Mazowiecki. Przeprowadził szereg brawurowych akcji, m.in. rozbijając kilka posterunków MO, likwidując szereg konfidentów wroga oraz ścierając się z oddziałami pacyfikacyjnymi komunistów.

Od lewej: Henryk Salach “Grot”, Edmund Świderski “Wicher”, Edward Wasilewski “Wichura”, Paweł Surowicz “Klon”

22 sierpnia 1968 roku o warszawski bruk roztrzaskało się ludzkie życie. Nazajutrz gazety poinformowały o tragicznej śmierci zasłużonego dziennikarza, pracownika redakcji tygodnika „Przyjaciółka” Edwarda Wasilewskiego.

Mówiło się, że nieszczęśnik wypadł przez okno swego mieszkania na skutek nieuwagi. Niektórzy szeptali o samobójstwie. Znajomi denata napomykali półgębkiem o postępującej u niego od lat, wyniesionej z więzienia gruźlicy, o pogłębiającym się alkoholizmie. Towarzysze broni przypomnieli w sporządzonej klepsydrze bohaterstwo wojenne Wasilewskiego i jego odznaczenia – Krzyż Virtuti Militari, trzykrotnie przyznany Krzyż Walecznych, Krzyż Zasługi z Mieczami… Oczywiście nie mogło być mowy o upamiętnieniu akcji w Rembertowie, ale dla wielu „Wichura” pozostał legendą. Przerażająca prawda o zmarłym wyszła na jaw wiele lat później, dzięki historykom badającym archiwa bezpieki.

Po zwolnieniu z więzienia w 1947 roku „Wichura” znajdował się pod stałą obserwacją UB. Był poddawany szykanom, miał kłopoty ze znalezieniem pracy. Popadł w depresję, co skwapliwie wykorzystali werbownicy resortu. – Zobowiązuję się do współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego oraz do dochowania ścisłej tajemnicy. Materiały dostarczone do UB będę podpisywał „Huragan” – stwierdzał we własnoręcznie sporządzonym oświadczeniu we wrześniu 1950 roku.

Okazał się wyjątkowo niebezpiecznym agentem. Początkowo rozpracowywał dawnych działaczy PSL, potem zaprzęgnięto go do gier operacyjnych wymierzonych w resztki konającego podziemia niepodległościowego. Odegrał złowrogą rolę m.in. w działaniach przeciw oddziałom partyzanckim Jana Kmiołka „Wira”, Kazimierza Kamieńskiego „Huzara”, Jana Tabortowskiego „Bruzdy”, Jana Sałapatka „Orła” i innych. Łatwo zdobywał zaufanie i przyjaźń konspiratorów, legenda wyzwoliciela obozu w Rembertowie otwierała przed nim wszystkie drzwi…

„Wystawiani” przezeń partyzanci ginęli od kul oddziałów pościgowych albo trafiali w ręce śledczych. W zamian dawny „Wichura” otrzymywał od UB znaczne gratyfikacje pieniężne, załatwiono mu też pracę w wymarzonym zawodzie dziennikarza.

Ponoć zaczął mówić i myśleć jak zagorzały komunista. Chyba jednak nie czuł się najlepiej w tym kostiumie. Zwierzchnicy z UB raportowali o pogłębiających się kłopotach z alkoholem, które niekiedy niweczyły starannie zaplanowane operacje. W 1960 roku, po 10 latach, współpracę zakończono. Podziemie było zniszczone, a znajomości „Huragana” nie przedstawiały już żadnej wartości dla jego mocodawców.

Dawny bohater wojenny, a potem zdrajca pozostał sam z ciężarem wspomnień. Prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy, czy jego śmierć była zwykłym wypadkiem, czy może brzemię kainowej zbrodni okazało się dlań za trudne do udźwignięcia. Zginął człowiek, w życiu którego starczyło miejsca na wiele heroizmu – a potem na wiele podłości.

Więcej o 10 obozie NKWD na: http://www.dawnyrembertow.pl/index.php/opracowania/564-oboz-nkwd-nr-10-w-rembertowie.html


Udostępnij: