Dziennik Apokalipsy!

12 października 2022 wtorek 6:12. Any station, any station, this is Sierra Golf Charlie, Sierra Golf Charlie… Any station, any station, this is Sierra Golf Charlie, Sierra Golf Charlie…

Stara lampowa radiostacja REV, pamiętająca jeszcze pięćdziesiąte lata, żarząc się rozgrzanymi lampami napędzanymi samochodowym akumulatorem milczała jak grób. To już siódmy dzień jak nie ma z nikim kontaktu. Cisza na wszystkich częstotliwościach wypełniała mi mózg zwierzęcym strachem. Czyżbyśmy zostali sami? To niemożliwe, przecież udało się uniknąć szczepień kilku milionom Ludzi. Fakt, że Jednostki Sanitarne wyłapywały i utylizowały Nieszczepionych bardzo sprawnie, ale żeby wszystkich?

Przełączyłem na nasłuch i schowałem twarz w dłonie próbując rozmasować obolałe i napuchnięte od niewyspania powieki. Natychmiast wróciły przerażające obrazy ostatniego miesiąca. Tysiące umierających w mękach, a potem zalegające na ulicach napuchnięte ludzkie korpusy, których nikt nie sprzątał, a między nimi wałęsające się przerażone Dzieci, wyłapywane, pakowane i wywożone nie wiadomo gdzie. Do tego beznamiętny głos spikera nadawany z patrolujących co jakiś czas wozów Jednostek Sanitarnych, polewających jakimś świństwem rozkładające się zwłoki. „Tu Jednostka Sanitarna! Wszyscy zobowiązani są do natychmiastowego ujawnienia się! Nikt nie może przebywać poza wyznaczonymi strefami! Każda nieujawniona Osobojednostka schwytana bez certyfikatu, zostanie na miejscu zutylizowana. Tylko ujawnienie się i przyjęcie stosownych preparatów, pozwoli wam przeżyć.”
Skurwysyny… NWO-wskie Psy! Nawet teraz, kiedy umarli wszyscy, którzy dali sobie wstrzyknąć to świństwo, namawiają do stosownych preparatów!

Starałem się zebrać myśli i zastanowić co mam robić dalej. Wiedziałem, że długo nie mogę się ukrywać w starej opuszczonej fabryce. Kryjówka w przestrzeni pomiędzy stropem, a dachem była dobrze zamaskowana, ale Patrole pojawiały się coraz częściej, do tego kończyło się jedzenie. Było tym bardziej niebezpiecznie, że coraz trudniej było uspokoić Dzieci, które nie potrafiły zrozumieć Apokalipsy, której byliśmy świadkami. Musiałem działać…

Wszędzie stały porzucone auta, przy wielu gnili ich Właściciele ściskając w martwych rękach kluczyki, próbując szukać ratunku na chwilę przed swym końcem… Umierali straszną śmiercią, tam gdzie dopadło ich promieniowanie aktywujące sekwencję DNA zaszytą w szczepionkach. Krwotoki wewnętrzne i zewnętrzne połączone z autodestrukcją organizmu na poziomie komórkowym, przy zachowaniu prawie do końca pełnej świadomości, powodowały dosłownie eksplozję organizmu. Ale wyruszenie autem po drogach, było podpisaniem wyroku śmierci na siebie i całą rodzinę! Kamery i monitoringi działały bez zarzutu, a rogatki byty silnie obstawione NWO-wskimi Psami. Byli bezwzględni, wyzuci z jakiegokolwiek człowieczeństwa. Teraz wiedziałem, że ich szprycowali nie szczepionkami a innym modyfikującym DNA preparatem, powodującym całkowite odhumanizowanie.

Jedyna szansa to nocne przedzieranie się bezdrożami, unikając dronów. Tylko dokąd jechać? Jedyną szansę dawał Las. Znałem wszystkie dróżki i ścieżki w okolicy. Wystarczyło znaleźć solidne terenowe auto! Pamiętałem, że trzy ulice dalej parkował stary Nissan, którego w razie potrzeby mogłem odpalić na krótko. Po zmierzchu wyruszyłem! Ubrany na ciemno z pomalowaną na czarno twarzą byłem prawie niewidoczny. Miasto było spowite w ciemnościach, energii nie dostarczano już od kilku tygodni. Po kwadransie dotarłem na miejsce. Czarny Nissan czekał, szarpnąłem za klamkę, drzwi były zamknięte. Wiedziałem gdzie mieszkał Właściciel. Bez wahania skoczyłem do drzwi klatki schodowej, chowając się przy okazji przed przejeżdżającym patrolem. Drugie drzwi po prawej, klamka. Tym razem drzwi otworzyły się. Zasłoniłem koszulką usta i nos. Wszedłem. Starałem się nie patrzeć na truchło na podłodze w salonie. Z szafki zgarnąłem kluczyki i po chwili siedziałem w aucie. Diesel zarechotał żwawo, a wskaźnik paliwa zatrzymał się przy literce F. Ruszyłem bocznymi uliczkami ze zgaszonymi światłami. Patrole pojawiały się co pół godziny, więc miałem szansę. Z duszą na ramieniu dotarłem pod fabryczną halę. Wspiąłem się po drabince. Właz szczęknął metalicznie i wszyscy cicho zeszliśmy do auta. Kazałem położyć się na podłodze. Mimo ciemności nie chciałem narażać ich na straszny widok.

Za fabryką były ogródki działkowe. Ruszyłem w kierunku ogrodzenia. Stary Nissan nawet nie jęknął forsując ogrodzenie. Klucząc alejkami dobrnęliśmy do szutrowej drogi idącej wzdłuż ogródków działkowych. Zza chmur wyjrzał księżyc oświetlając nam drogę. Wszystko wydało się tak nierzeczywiste. Po dwóch kilometrach dobrnęliśmy do asfaltowej drogi, którą przecięliśmy tylko, by dalej polnymi duktami przedzierać się na wschód. Po czterech godzinach kluczenia pojawiły się znane zabudowania i bezpieczny las. Jechałem pewnie, choć wokoło pełno było bagien. W myślach dziękowałem Dziadkowi, za te wszystkie leśne wycieczki w dzieciństwie. Na polanę trafiłem bez pomyłki. Wbiłem auto w zarośla i zamaskowałem. Zmęczeni zasnęliśmy natychmiast…

Obudził mnie szczęk przeładowywanej broni. Jezu! Znaleźli nas… Odwróciłem głowę… Na skraju polany stali uzbrojeni Ludzie. Z opaskami na rękach. Przez łzy patrzyłem na ukochane biało czerwone barwy… Byliśmy uratowani…

Niemożliwe? Być może!
W sierpniu 1939 roku, komory gazowe i krematoria też były niemożliwe…

piotruchg, 1 maja 2021 r.

Udostępnij: