Broń atomowa w PRL-u. Część 2: Układ Warszawski

Układ Warszawski, czyli inaczej Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej, był związkiem wojskowym państw Europy Środkowej i Wschodniej, będących pod wpływem Związku Radzieckiego. Reguły zostały napisane w 1955 roku przez Nikitę Chruszczowa. Pakt podpisano 14 maja 1955 roku w Warszawie. Początkowo miał funkcjonować 20 lat, jednak w 1975 roku przedłużono go o kolejne 20 lat. Ustanowiono wspólne dowództwo układu w Moskwie. Propaganda Związku Radzieckiego przedstawiała doktrynę układu jako jednoznacznie obronną przeciw wagę imperialistycznego zapędu NATO.

W tym samym czasie do paktu północnoatlantyckiego mocarstwa zachodnie przyjmują Niemiecką Republikę Federalną. Rosną nowe zastępy bundeswery i wzrasta także napięcie w stosunkach międzynarodowych. A w Warszawie w dniu podpisania historycznego układu ośmiu państw o przyjaźni, współpracy i pomocy wzajemnej, na placu Dzierżyńskiego (dzisiaj plac Bankowy) odbył się wielki wiec, gdzie mieszkańcy tłumnie witali uczestników konferencji.

Polska od 1958 roku dwa razy zgłaszała do ONZ plany rozbrojeniowe, nazywane od ich twórców nazwiskami Rapackiego i Gomułki, które zakładały w Europie Środkowej strefy bezatomowej. Polskie projekty były jednak tylko chęcią zaistnienia na arenie międzynarodowej, niż naprawdę stworzenia strefy bezatomowej.

​Wtedy grało się takimi kartami na jakie pozwalał Wieli Brat z Moskwy i była to  ​próba zaistnienia polskiej polityki zagranicznej na szerszej arenie międzynarodowej. Pytanie czy oni wiedzieli, co się dzieje za tymi zamkniętymi drzwiami garnizonów rosyjskich. Ja myślę, że Gomułka mógł mieć jakieś raporty polskiego wywiadu, mógł mieć doniesienia jakiś tajnych służb, Rapacki raczej nie.

Wojciech Łuczak ekspert ds. wojskowych, publicysta

Dla Rapackiego była to pobudka jak najbardziej szlachetna. Zresztą plan Gomułki też. Jeden i drugi nie miał szans na zrealizowanie w tym układzie sił, bo o układzie sił nie decydowała Polska, tylko Stany Zjednoczone i Związek Radziecki.

Mieczysław Rakowski, premier PRL
Władysław Gomułka (1967)

Jak podano w Polskiej Kronice Filmowej z 1955 r:

Pierwszy sekretarz Wiesław Gomułka, spotkał się z przedstawicielami wojska. Powiedział:
“Już nigdy nie chcemy być słabi i bezbronni”.
Były żołnierz Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy zna gorycz klęski i wartość pokoju. Dodaje: “Jest to dla nas wartość najwyższa”

Planowanie przyszłej inwazji na Europę Zachodnią rozpoczęto dopiero na początku lat 60-tych kiedy potencjał militarny Związku Sowieckiego i jego satelitów osiągnął poziom umożliwiający szybkie i nagłe uderzenie paraliżujące siły NATO. W głowach sztabowców Ludowego Wojska Polskiego zrodził się pomysł stworzenia Narodowego Frontu, który miałby wspierać uderzenie sowieckie na Europę.

W roku 1961 do Moskwy pojechała delegacja z Ministerstwa Obrony Narodowej na czele z szefem Sztabu Generalnego gen. Jerzym Bordziłowskim (oficerem radzieckim). W składzie delegacji było kilkunastu oficerów, którzy reprezentowali różne rodzaje Sił Zbrojnych, a także komórki planistyczne organizacyjne Sztabu Generalnego. I wówczas podczas narady w Sztabie Generalnych Armii Radzieckiej przekazano oficerom Polskim, a w zasadzie pokazano, jakie zamiary ma Sztab Generalny Armii Radziecki wobec Wojska Polskiego, w czasie ewentualnego konfliktu zbrojnego w Europie.

Paweł Piotrowski, historyk IPN

Atak miał się rozpocząć od zmasowanych uderzeń jądrowych na wyznaczone cele w Europie Zachodniej. W związku z tym wojska Układu Warszawskiego, nieustannie ćwiczyły manewry z wykorzystaniem broni jądrowej. Były w to zaangażowane przede wszystkim pododdziały artylerii rakietowej. W 1964 roku jednym z uczestnikiem licznych ćwiczeń, między innymi tych odbywających się w lasach między Orzeszem, Węgorzewem a granicą radziecką, był wówczas 34-letni major Ryszard Kukliński.

W trakcie jakiejś przerwy wieczorem, kiedy pili wódkę i jedli oficerowie polscy i armii czerwonej, jakiś zaprzyjaźniony pułkownik sowiecki poklepał Kuklińskiego po plecach w trakcie tej pijatyki zapytał:
A chcesz dotknąć atomu?
I wyszli z tego bunkra i Kukliński dotknął ręką tej rakiety […] i powiedział, że poczuł na plecach dreszcz.

Prof. Józef Szaniawski, historyk

Od końca lat 50-tych w Układzie Warszawskim obowiązywała doktryna wojenna zakładająca użycie broni jądrowej. W latach 70-tych zmodyfikowano ją i stałą się doktryną wojny rakietowo-jadrowej. W jej ramach, największe znaczenia nadawano rakietyzacji, uważając ten środek walki za najlepszy do przenoszenia ładunków jądrowych, a co za tym idzie zdobycia przewagi ogniowej, na atomowym polu bitwy.

Rosjanie nigdy nie liczyli się z faktem nieprawdopodobnych zniszczeń jakie niesie ze sobą użycie tej broni.

W tradycji militarnej rosyjskiej było zawsze użycie wszystkich możliwych dostępnych istniejących środków, do pokonania przeciwnika.

Prof. Józef Szaniawski, historyk

Zachowało się wystąpienie marszałka Wiktora Kulikowa, który był szykowany na dowódcę ataku na Europę Zachodnią, gdzie na tajnej naradzie, która odbyła się 9 lutego 1983 roku, powiedział:

Wojna musi być prowadzona metodami bezwzględnymi aż do całkowitego zniszczenia przeciwnika.”

Pokazywał przy tym cele, które taktyczne zostały zniszczone, przy pomocy taktycznych małych ładunków atomowych, małych ale i tak większych niż Hiroszima.

Te ładunki miały spaść w pierwszych trzech dniach prowadzenia działań wojennych i miały być użyte między innymi w celu sparaliżowania i strachu sił NATO, żeby nie stawiali oporu. Plany przewidywały, że wojna musi się skończyć w 18, najdalej 30 dni.

Jeżeli pojawią się nowe wyzwania, odpowiemy na nie. Siły Wojsk Radzieckich mają wszelkie możliwe środki, aby godnie odpowiedzieć każdemu agresorowi.

gen. Wiktor Kulikow

Na początku lat 60-tych przeprowadzono specyficzne ćwiczenie. Ćwiczono środki przewozu broni jądrowej do Polski. Testowano cztery rodzaje transportu:

  • koleją – w specjalnych wagonach;
  • samochodami – z Kaliningradu wieziono głowice jądrowe na pomorze zachodnie;
  • samolotami – specjalnie wyposażony samolot wylądował w Debrzmie koło Chojnic;
  • transport morski – specjalnie wyposażonymi statkami przypłynął do portu w Ustce, gdzie nastąpił przeładunek broni jądrowej.

Te ćwiczenia pokazały grupie przyglądającej się oficerów Wojska Polskiego i Armii Czerwonej, że broń atomowa musi być w Polsce. Czas dostarczenia broni do Polski jest tak długi, że operacje zostały opatrzone zbyt dużym ryzykiem, aby przekazać tą broń jądrową wojskom, które miały je użyć w trakcie konfliktów, broń musi być w Polsce. I tak właśnie powstał plan o kryptonimie “Wisła”.

Na terytorium Polski znajdowały się trzy składy broni jądrowej:

  1. Trzemeszno-Lubuskie – tu stacjonowała specjalna jednostka wojsk radzieckich; otoczona była betonowym płotem z podwójnymi zasiekami z drutu kolczastego – wewnętrzny był pod napięciem; umiejscowiono tu ogromne pierścieniowe żelbetonowe budowle przeznaczone do przechowywania uzbrojonych wyrzutni rakiet; w podziemnych halach składowano głowice jądrowe i montowano je na rakiety; wewnętrzne bunkry były wyposażone w urządzenia chłodzące, wentylacyjne i magazyny żywności, gdzie można było przeżyć trzy miesiące bez wychodzenia na zewnątrz; przy halach znajdowały się rampy do przeładunku.
  2. Sypniewo, niedaleko miasta Borne Sulinowo – duży podziemny skład, bardzo dobrze zamaskowany i znajdował się w środku innej jednostki, co powodowało, że nikt nie podejrzewał, że w tym miejscu jest składowana broń jądrowa.
  3. Podborsko, niedaleko Koszalina – sowiecki skład broni jądrowej przeznaczonej na użytek Ludowego Wojska Polskiego; stacjonowała tu także sowiecka jednostka artylerii rakietowej dysponująca rakietami jądrowymi; do dziś zachowały się urządzenia do przenoszenia głowic nuklearnych w halach produkcyjnych i magazynach.

Po wycofaniu się wojsk rosyjskich z Polski, jednostki rosyjskie a zwłaszcza lotniska, zostały zdawane/przekazywane oficerom Wojska Polskiego. W wielu miejscach odkryto radiacje. Wydawać by się mogło, że broń atomowa jest bronią czystą. Mało kto zdaje sobie sprawę, ze jest to broń gorąca, tzn. tam w środku, zawsze się coś dzieje, ta amunicja zawsze wytwarza jakieś pole radiacji i to pole zostawia po sobie ślady, które można wykryć.

Z myślą o użyciu broni jądrowej w latach 1961-68 w Wojsku Polskim formowano cztery brygady artylerii dysponujące rakietami operacyjno-taktycznymi:

  1. w Orzyszu,
  2. w Bolesławcu,
  3. w Choszcznie,
  4. frontowa w Biedrusku, koło Poznania,
    oraz 14 dywizjonów artylerii wyposażonych w rakiety taktyczne.

Polskie jednostki dostawały rakiety przygotowane w specjalnych sowieckich bazach. Były to pociski typu SS, popularnie zwane SKUDami.

To była nazwa taka popularna, obiegowa dla rakiet, które były naprowadzane automatycznie, czyli miały autopilota, że po wystrzeleniu nie można było nic zrobić, ona samoczynnie naprowadzała się na cel. Jak była źle naprowadzona, to źle poleciała. Jak myśmy chcieli, żeby nam pokazali punkty upadku, jak strzelaliśmy na poligonie w Kazachstanie koło Bajkonuru, to nas nie chcieli zabrać. Powiedzieli, że wykonaliśmy na 5. Natomiast nie mogło tak być, ponieważ ja sam zaobserwowałem jak strzeliliśmy sześć czy dziewięć, że jedna poszła w odwrotnym kierunku. Bo po skudach było widać start, bo widać smugę tak jak samolot odrzutowy.

Prof. Józef Gacek, Wojskowa Akademia Techniczna

Dopiero SKUDy SS16 i 17 były pociskami nowoczesnymi i niezawodnymi. Pierwsze typy SS1 i 2 były bardzo prymitywne i zawodne.

Głowice miały zostać nam dowiezione. Takie specjalne punkty były nam wyznaczane, i od nas jechał zespół. To musiały być specjalne samochody schowki, bo trzeba było w specjalnej temperaturze przewozić, no z pewnym zabezpieczeniem. I jak podawały instrukcje, taka głowica ważyła około tony. Ćwiczenia zawsze szły, i przewidywało się, że będą uderzenia jądrowe. Wiem, że mieliśmy nadany kierunek na Danię. Północ, północ Europy.

Prof. Józef Gacek, Wojskowa Akademia Techniczna

Atakujący żołnierze mieli osiągnąć rubież Renu zanim pojawiłyby się u nich objawy choroby popromiennej. Jej objawy wyeliminowały by z dalszych działań całość wojsk pierwszego rzutu. Dlatego też w planach działań wojennych nie zakładano dla nich dalszych zadań.

Instrukcja dla żołnierzy jak mieli się zachowywać podczas wybuchu:

Przed ewakuacją porażonych z ogniska rażenia należy przeprowadzić częściową dezaktywację umundurowania i oporządzenia. W sytuacji kiedy rejon obrony pułku zmechanizowanego znajdzie się na śladzie obłoku promieniotwórczego wówczas część pododdziału ulegnie skażeniu promieniotwórczemu. Przy pomocy indykatora promieniotwórczości określa się moc dawki w ognisku rażenia. Aby nie dopuścić do napromienienia stanu osobowego powyżej obowiązujących dawek, należy niezwłocznie przystąpić do częściowej dezaktywacji transzei i umocnień obronnych. Przy głębokich lub rozległych porażeniach należy użyć strzykawki indywidualnej ze środkiem przeciwbólowym z indywidualnego pakietu radio-ochronnego. Po użyciu strzykawkę wyrzuca się. Brak strzykawki w pakiecie pokazuje jaki środek został zastosowany.

Nikt nie dał żołnierzom mierników do mierzenia napromieniowania…

Na mapach zaznaczało się uderzenia jądrowe, to one się prawie zazębiały. Podejrzewam, że ludzie którzy by po tym przeszli to już by nigdy nie wrócili do domu. Po siedmiu dniach od napromieniowania, wzięcia odpowiedniej dawki, człowiek zaczyna umierać w strasznych męczarniach. Choroba popromienna jest straszna. Dlatego jakby człowiek wiedział, że dostał pięć razy więcej niż powinien, to by rzucił karabin i by wrócił do domu. Oni się tego bali.

Prof. Józef Gacek, Wojskowa Akademia Techniczna

Główny ciężar ataku nuklearnego spoczywał na wojskach rakietowych. Jednak istotną rolę miało także odegrać lotnictwo. Do takiego działania trzeba było przygotować pilotów, którzy musieli opanować technikę lotniczego ataku nuklearnego.

Piloci z Bydgoszczy a później z Powidza zostali przeszkoleni jako nosiciele broni jądrowej na samolotach. Grupa dziesięciu pilotów z rożnych rodzajów lotnictwa i grupa techniczna wyleciała samolotem do Krasnodaru. I my chyba wylataliśmy coś około 20 godzin i po tym szkoleniu wróciliśmy do Polski sześcioma samolotami SUB20. Rosjanie prowadzili wtedy z Amerykanami rozmowy rozbrojeniowe bodajże SALT2 i chodziło o to, że tu planujemy rozbrojenie, a tu zaczynamy szkolić ludzi i samoloty gotowych do uderzeń jądrowych. I gdyby to wyszło, to ta rzecz mogłaby narobić trochę zamieszania.

Stanisław Walczak, pilot, ppłk w stanie spoczynku

Zaczęto gwałtownie udoskonalać Wojsko Polskie w najnowocześniejszy sprzęt. W samoloty Su-7 wyposażono 3 Pułk Lotnictwa Myśliwsko-Bombowego w Bydgoszczy. 7 Pułk w Powidzu dostał samoloty Su-20. Wszystkie mogły przenosić broń jądrową.

Ta wojna miała być wojną totalną…

Cele nuklearne uderzenia Ludowego Wojska Polskiego określał plan o kryptonimie: OP61. Zakładał on, że polskie natarcie rozpocznie się od ataku na cele zachodniej Meklemburgii i Szlezwiku-Holsztynie. Później polscy żołnierze mieli sforsować Łabę i przez równiny Dolnej Saksonii oraz Holandii dotrzeć na rubież Renu lub Mozy. Celami miały być duże węzły komunikacyjne, bazy wojskowe o znaczeniu strategicznym, czyli:

  • lotniska
  • bazy morskie
  • węzły łączności
  • stanowiska rakiet operacyjnych amerykańskich i zachodnioniemieckich rozmieszczonych w pasie działania frontu.

Miasto Bydgoszcz było kluczowym miejscem przerzutowym, gdzie na wypadek wojny, Polacy mieli otrzymać amunicję, w pomoc w postaci bomb. To właśnie tu stacjonował cały pułk myśliwsko-bombowy zaopatrzony w samoloty Su-7.

rzut samolotu Su-7/ źródło Wikipedia

Krótka historia samolotu Su-7:

W wyniku doświadczeń zebranych podczas wojny koreańskiej postanowiono w ZSRR opracować nową generację samolotów myśliwskich, charakteryzujących się prędkością Ma 1,5-1,7 i skrzydłami o dużym skosie. Do prac projektowych w 1953 roku przystąpiły trzy konkurujące ze sobą biura konstrukcyjne:
-OKB-51 Pawła Suchoja,
-OKB-115 Aleksandra Jakowlewa,
-OKB-155 Artioma Mikojana.
OKB Suchoja przedstawiło dwie koncepcje nowego samolotu oznaczone jako S i T. Samolot S miał posiadać skrzydła skośne, a samolot T trójkątne. Dodatkowo ze względu na przyszłe zadania oba projekty istniały w dwóch wersjach: myśliwca frontowego (S-1, T-1) oraz myśliwca przechwytującego (S-3, T-3), różniących się wyposażeniem i uzbrojeniem. Do dalszego rozwoju władze ZSRR wybrały projekty S-1 oraz T-3. Projekt S-1 stał się późniejszym Su-7, a T-3 rozwijano dalej, tworząc myśliwiec przechwytujący Su-9. Samolot S-1 zbudowano w układzie średniopłata. Kadłub miał konstrukcję pół-skorupową z przednim, centralnym wlotem powietrza. Skrzydła skośne o skosie krawędzi natarcia 60°. Usterzenie klasyczne ze statecznikiem pionowym i płytowymi sterami wysokości. Podwozie trój-podporowe z kołem przednim. Napęd stanowił silnik turboodrzutowy AL-7F o ciągu z dopalaniem 85,36 kN opracowany w zespole Archipa Lulki. Uzbrojenie składało się z dwóch działek NR-30 kal. 30 mm umieszczonych w nasadach skrzydeł oraz bomb podwieszanych na dwóch węzłach pod kadłubem zamiennie z dodatkowymi zbiornikami paliwa. Pierwszy lot prototyp S-1 wykonał 7 września 1955 roku, pilotowany przez Andrieja Koczetkowa. Podczas prób prototyp S-1 jako pierwszy samolot w lotnictwie ZSRR przekroczył 9 czerwca 1956 roku dwukrotną prędkość dźwięku osiągając Ma=2,03 (2170 km/h). We wrześniu 1956 roku oblatano drugi prototyp S-2 posiadający dłuższy kadłub. Samolot ten w jednym z lotów osiągnął wysokość 19 100 m, co było wówczas rekordem w ZSRR. Jeszcze zanim w grudniu 1958 roku zakończono oficjalnie próby państwowe, samolot rekomendowano w 1957 roku do produkcji seryjnej w zakładach w Komsomolsku nad Amurem pod oznaczeniem wojskowym Su-7. Pierwszy samolot seryjny oblatano w marcu 1958 roku. Pomimo, że zdecydowano się na produkcję seryjną, samolot nie był dojrzały konstrukcyjnie i posiadł liczne problemy. Wojska lotnicze ZSRR wolały zaś dopracowaną konstrukcję MiG-21F powstałą w konkurencyjnym OKB Mikojana.

W latach 1958–1959 zbudowano około 150 egzemplarzy Su-7. I historia samolotu Su-7 mogłaby się wtedy zakończyć, gdyby nie pilna potrzeba posiadania pod koniec lat 50. w ZSRR samolotu myśliwsko-bombowego, przeznaczonego do uderzeń na cele naziemne. Su-7 z racji swej prędkości, dużego udźwigu uzbrojenia, sporego zasięgu i mocnego silnika nadawał się do tego znakomicie.

Żeby móc brać udział w ćwiczeniach z bronią jądrową, pilot musiał spełniać dwa warunki:

  1. musiał być członkiem PZPR
  2. musiał być kawalerem

Szkolenia z zakresu użycia broni jądrowej intensywnie przeprowadzano w latach 60. i na początki lat 70. Natomiast w latach 80. nie miały już takiego impetu, takiego rozmachu. To szkolenie było w zasadzie bardzo proste i szybkie. To nie było jakieś specjalne szkolenie, tylko teoretyczne przygotowanie do tego jak taki lot ma wyglądać i nauka posługiwania się przełącznikami w kabinie i nauka wykonywania w praktyce manewru typowego do zrzutu bomby atomowej, zwanej Immelmannem.

Michał Fiszer, pilot, major w stanie spoczynku


Zwrot Immelmanna/źródło Wikipedia

Na terenie naszego kraju Ludowe Wojsko Polskie przeprowadzało szereg wspólnych ćwiczeń z udziałem armii państw Układu Warszawskiego, jednak najczęściej ćwiczono z Armią Sowiecką. Co roku odbywały się duże ćwiczenia :

  • Tarcza Odra-Nysa
  • Przyjaźń – braterstwo broni Odra-Bałtyk
  • burza październikowa
  • dowódczo- sztabowe Opal

Poza tymi dużymi, przeprowadzano szereg mniejszych ćwiczeń dla poszczególnych rodzajów broni.

Plan inwazji:

W pierwszym planie operacyjnym zatwierdzonym 28 lutego 1965 roku przez marszałka Spychalskiego, zakładano, że po wybuchu wojny pierwszy kontratak sił NATO powstrzyma wpływy jednostki radzieckiej stacjonujące w NRD. Polskie natarcie miało się zacząć trzeciego dnia wojny. W pierwszym rzucie nacierać miały I i II Armia wystawiane przez Pomorski i Śląski Okręg Wojskowy. Po 2-3 dniach miały one rozbroić niderlandzki korpus armijny NATO i wyjść na rubież Łaby pod granicą duńsko-niemiecką. Następnie 6 dnia operacji II Armia miała dojść do rubieży Amsterdam-Haga-Antwerpia. Natomiast I Armia miała opanować cały półwysep Jutlandzki. Liczbę żołnierzy Polskich biorących udział w inwazji określono na blisko 500 000. Siły te miało wspierać lotnictwo i wojska pancerne. Plany inwazji zakładały, że nacierające wojska Układu Warszawskiego w ciągu 6 dni pokonają 510 km. Średnie tempo natarcia wynosiło by 85 km/dziennie. Pomoc w ataku miała zapewnić Marynarka Wojenna. W 6 dniu wojny miało nastąpić lądowanie desantu powietrzno-morskiego na Zelandii. Siły desantu miały w ciągu 2-3 dni opanować całą wyspę i stolicę Dani – Kopenhagę.

Zatwierdzony przez generała Wojciecha Jaruzelskiego plan zakładał, że na korzyść wojsk nacierającego frontu sowieckiego Wojsko Polskie wykona 177 ataków rakietowych i 12 bombowych uderzeń jądrowych.

Zarówno NATO mówiło o wojnie obronnej, jak i przywódcy Układu Warszawskiego mówili o wojnie obronnej.

Mieczysław Rakowski, premie PRL

Niewątpliwym dowodem agresywnego charakteru ćwiczeń, opatrzonych kryptonimem Burza, które przeprowadzono w 1962 roku są dokumenty z archiwum instytucji centralnych Ministerstwa Obrony Narodowej w Modlinie. Jeden z dokumentów mówi o planowaniu uderzeń jądrowych wojsk rakietowych, gdzie w pierwszej fazie natarcia 49 uderzeń jądrowych o sile od 10 do 200 kilo ton każde. Wymieniane są cele uderzeń, m.in.: Brema, Roskilde, Hamburg, Rotterdam, Antwerpia. Kolejny dokument mówi o przygotowaniach opanowania Kopenhagi. Najpierw Ludowe Wojsko Polskie miało opanować wyspę Zelandia i stolicę Danii, a następnie kierować się w stronę Hagi i Utrechtu. Jednoznacznie mówi się o zastosowaniu broni jądrowej. Chodziło o całkowite wyeliminowanie Danii z działań wojennych i opanowanie wybrzeża holenderskiego.

Dokumenty z archiwum Wojsk Lądowych we Wrocławiu z ćwiczeń Bizon71, świadczą o tym, że od 1961 do 1971 roku nic się nie zmieniło, ani w kierunku natarcia, ani w sposobie prowadzenia wojny. Dokumentacja zakłada kapitulację garnizonu Hanower. Podpisał go dowódca frontu berlińskiego generał dywizji Florian Siwicki.

Jednocześnie sztabowcy zdawali sobie sprawę, że NATO planuje odwetowe ataki nuklearne. Zakładali, że NATO wykona 77 uderzeń. W Polsce celami ataków były by wszystkie większe miasta, węzły komunikacyjne i obiekty przemysłowe. 16 kilotonowe bomby atomowe zrzucono by na Gubin, Olsztyn i Mińsk Mazowiecki. Bomby o największej mocy 300 kiloton spadłyby by na Wrocław, Nową Hutę, Medykę, Warszawę i Brześć. 77 atomowych uderzeń nastąpiło by w pierwszych 3 dniach wojny. W następnej fazie można było się spodziewać kolejnych zmasowanych ataków nuklearnych, które zamieniły by Polskę w pustynię.

Polskiego społeczeństwa nie informowano o możliwościach uderzenia jądrowego skierowanego na cele na terenie Polski. Na lekcjach przysposobienia obronnego w szkołach średnich instruowano młodzież jak zachować się na wypadek uderzenia nuklearnego, czy w ogóle środkami masowego rażenia. Poza schronami dla prominentów, nie było żadnych schronów, gdzie mogła by przetrwać ludność cywilna.

Edwardowi Gierkowi zamarzyło się, aby Polska miała swoją bombę atomową, tak by nasz kraj dołączył do klubu atomowego.

Naukowcy nie zdawali sobie jednak sprawy z zagrożenia jakie niosło za sobą nie zachowanie odpowiednich środków ostrożności. Budynek,
w którym próbowano doprowadzić do reakcji termojądrowej znajdował się na Bemowie , dzielnicy Warszawy. Był on otoczony jedynie kilku metrowym wałem ziemi, który miał “chronić” mieszkańców Warszawy przed ewentualnym wybuchem.

Nie był to jedyny przejaw lekkomyślności ekipy rządzącej.

Gierek pod wpływem argumentacji Kaliskiego miał zadać pytanie ówczesnemu przewodniczącemu Komitetu Badań Naukowych: Towarzyszu, co myślicie, jakbyśmy zbudowali takie urządzenie i gdzieś w sztolni w Bieszczadach je umieścili i zdetonowali, to towarzysze radzieccy się dowiedzą, czy nie dowiedzą?

Wojciech Łuczak, ekspert spraw wojskowych, publicysta

A wszystko się zaczęło w roku 1968 od memoriału profesora, wtedy doktora pułkownika Zbigniewa Puzewicza. Puzewicz zajmował się wtedy z poważnymi sukcesami, nad budową lasera w celach medycznych na Wojskowej Akademii Technicznej. Tym razem stwierdził, że przy pomocy lasera będzie mógł doprowadzić do syntezy termojądrowej, która może być podstawą budowy bomby jądrowej. Tematem tym udało mu się zainteresować najpierw rektora WATu gen. prof. Sylwestra Kaliskiego, a następnie Edwarda Gierka, do tego stopnia, że dwa lata później razem z generałem pojechali do Kanady na konferencję naukową poświęconą energii atomowej.

Na tej konferencji profesor Teller, znany specjalista z zakresu energii jądrowej, twórca bomby wodorowej, wygłosił wówczas referat o możliwości uzyskania syntezy termojądrowej poprzez wykorzystanie promieniowania laserowego

płk. prof. Zbigniew Puzewicz, Wojskowa Akademia Techniczna

Tezy zawarte w referacie prof. Tellera potwierdzały wcześniejsze tezy Puzewicza, jednak Polska i Radziecka technologia były za słabe by móc sobie poradzić z budową lasera o tak dużej mocy, by mógł doprowadzić do syntezy termojądrowej. Gierek zainwestował wówczas sporo pieniędzy, ale i tak wiele elementów trzeba było sprowadzać z zachodu.

Wytypowano wtedy dużą grupę młodych oficerów Wywiadu Wojskowego i nie tylko wojskowego, którzy zajmowali się na zachodzie zakładaniem fikcyjnych firm, spółek, za pomocą których sprowadzano do Polski te wszystkie urządzenia, które były potrzebne Kaliskiemu, które były potrzebne zespołowi w WAT i potem mogły być ewentualnie wykorzystane do budowy takiego ładunku termonuklearnego.

Wojciech Łuczak, ekspert spraw wojskowych, publicysta

Wzrost budżetu państwa na zbrojenie każdego roku był w granicach 12-14%. To ogromne zadłużenie Polski z epoki Gierka wynikało z tego, żeśmy się intensywnie zbroili i oczywiście nie na nasze potrzeby, nie na nasze życzenie, tylko na skutek potrzeb sowieckich, a także ambicji polskich generałów i polskich komunistów.

prof. Józef Szaniawski, historyk

Jednocześnie Gierek chciał utrzymać wszystko w tajemnicy przed Rosjanami. O jego planach i badaniach prowadzonych najpierw na WAT wiedziało jeszcze mniej osób niż o sowieckich magazynach nuklearnych w Polsce. Przed wschodnim sąsiadem nie udało się jednak ukryć planów Gierka, a zgodnie z tym o czym rozpisywały się gazety w tamtym czasie, generał Jaruzelski był agentem sowieckiego wywiadu wojskowego i mógł tą informację sprzedać sowietom.

Odtajnienie dokumentów Układu Warszawskiego pokazało, jakie straty poniosły by nacierające wojska. W opracowanych na początku lat 70. założeniach przyjęto, że wojska operacyjne w trakcie I Armii Uderzeniowej w warunkach stosowania broni jądrowej mogą ponieść straty w wysokości 48-53% armii. Nie uwzględniono tego, że od początku konfliktu nacierające wojska znajdowały by się w strefie skażeń jądrowych, co zwiększyło by znacznie liczbę ofiar. Liczba ofiar cywilnych miała sięgnąć 2-3 milionów osób w trakcie kilku pierwszych dni wojny.

Wycofanie wojsk rosyjskich rozpoczęło się 8 kwietnia 1991 r. Północna Grupa Wojsk Radzieckich liczyła wówczas 53 000 żołnierzy, 7500 pracowników cywilnych, którym towarzyszyło 40 000 członków rodzin. Wraz z wyjazdem wojsk sowieckich rozpoczęto demontaż instalacji atomowych.

Rosjanie stacjonowali w 59 garnizonach w 21 ówczesnych województwach. Zajmowali łącznie 707 km naszego kraju, gdzie posiadali 13 lotnisk, bazę morską, 6 poligonów i prawie 8 000 innych obiektów. Oficjalnie o składowanie broni jądrowej w Polsce poinformowano dopiero 7 kwietnia 1991r.

18 września 1993 r. wyjechał z Polski ostatni pododdział wojsk rosyjskich. W przededniu rocznicy napaści Armii Czerwonej na Polskę, prezydent Wałęsa, na dziedzińcu Belwederu pożegnał ostatnich 21 Rosjan.

Zobacz także:
Broń atomowa w PRL-u. Część 1: Nowa Ziemia

Udostępnij: