Broń atomowa w PRL-u. Część 1: Nowa Ziemia

Prace nad budową radzieckiej bomby atomowej rozpoczęto w 1939 roku. Jednak dopiero po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę Rosjanie zaczęli traktować sprawę poważnie. 20 sierpnia 1945 roku powołany został komitet do spraw bomby atomowej. Jego przewodniczącym został Ławretin Beria. 29 sierpnia 1949 roku o godzinie 20:00 zakończono montaż pierwszej radzieckiej bomby atomowej. 5 lat później przeprowadzono bezprecedensowe manewry na południowym Uralu, na poligonie Tockoje. 44 000 nieświadomych śmiertelnego niebezpieczeństwa poborowych uczestniczyło w tych ćwiczeniach. Jak doniosła w 1991 roku z Moskwy Polska Agencja Prasowa:

Z 44 tysięcy żołnierzy biorących udział w wielkich wojskowych manewrach na Uralu w 1954 roku przeżyło do dziś jedynie 40 osób.

PAP 1991r.

Kazimierze Tatur był jednym z 4 żołnierzy, którzy przeżyli te manewry do dziś, był 5,5 km od epicentrum.

Psy i barany były ubrane w żołnierskie ubranie. Pas na spodnie, pas na bluzę, pasy dane były skórkowe. Normalnie mieliśmy ubranie parciane, a na czas zrzucenia bomby jądrowej dostaliśmy skórkowe.

Kazimierze Tatur

W bezpośrednim zagrożeniu znalazło się 44 tysięcy żołnierzy, tysiące cywilów a także kilkadziesiąt tysięcy zwierząt, zarówno domowych jaki dzikich. Na poligonie w Tockoje odtworzono gęsto zaludnione tereny NRF, Francji, Belgii i Holandii. Oprócz kilkudziesięciu ludzi i zwierząt na poligon ściągnięto 1200 czołgów, 500 dział, 6000 pojazdów i 320 samolotów. Ogólnie obrońcy mieli przeżyć wybuch w schronach i okopach, natomiast atakujący mieli przebić się przez epicentrum i złamać resztki ewentualnej obrony.

Operacją dowodził gen. Iwan Pietrow a nadzór nad całością sprawował marszałek Georgij Konstatntynowicz–Żukow. Ćwiczenia obserwowało kilkunastu innych marszałków, generałów, a także ludzie z biura politycznego partii komunistycznej.

Nowatorstwo tych ćwiczeń polegało nie tylko na niespotykanej dotychczas skali i liczby uczestników, ale na zrzuceniu bomby z samolotu. Była to bomba seryjnej produkcji, a nie na wpół prototypowy ładunek nastawiony na wieży doświadczalnej. Ten fakt wywarł ogromne wrażenie na wrogach Związku Radzieckiego z NATO.

Na kilka godzin przed godziną zero, żołnierze zajęli stanowiska we wcześniej przygotowanych okopach i schronach, a także wokół epicentrum.

Ja stałem w kierunku zrzucenia bomby, na okrężnej drodze na 7 kilometrze, ale w linii prostej było może 5,5 km.

Kazimierze Tatur

O godzinie 6:28 samolot TU-4 wystartował z lotniska oddalonego o 650 km od celu, a o godzinie 9:33 zrzucił, z wysokości 13000 m średniej wielkości bombę atomową. Wybuch nastąpił na wysokości 350 m, w odległości 280 m od wyznaczonego punktu zerowego. Moc wybuchu zrzuconej bomby to równość 40 tysięcy ton trotylu. Z taką siłą wybuchły bomby w Hiroszimie i Nagasaki razem wzięte lub ponad sto trzydzieści razy przekroczyła sumę wszystkich wybuchów podczas II wojny światowej! Kreml nie liczył się ani z ludźmi, ani z przyrodniczymi konsekwencjami.

Po zrzuceniu następuje błysk, grzyb i wychodzi silny podmuch powietrza. Jest tak silny podmuch powietrza, że na swoim szlaku wszystko łamie, wszystko przewraca. Nie ma na otwartym polu ratunku człowiek.

Kazimierze Tatur

Chwile po wybuchy na przeciwnika ruszyły setki czołgów i tysiące żołnierzy.

Po zrzuceniu dał nam maski założyć, a mieliśmy piękne dopasowane maski, a przejeżdżając w kierunku epicentrum, zrobiłem to co mnie uczono, nauczono jak się zachować w takiej sytuacji. Przeżegnałem się krzyżem i zobaczyłem, że mój kapitan też się przeżegnał. Co było po tym? Śmierć.

Kazimierze Tatur

W promieniu kilku kilometrów od epicentrum fala uderzeniowa zmiotła wszystko co napotkała na swojej drodze. W powietrzu latały powyrywane 100-letnie drzewa, samochody, samoloty i czołgi.

To jest coś strasznego, nie bywałego. Czy Państwo sobie wyobrażacie jak to wyglądało od centrum? Ja wiem dokładnie. Tam nie wolno nam było się zatrzymać, rozglądać się, ale ja ze swoim dowódcą pojechaliśmy tam w wolnym czasie. Ale nie dali nam podjechać bliżej do centrum bo było dwóch wartowników, to nie zatrzymując się odjechaliśmy, żeby nas nie spisali, bo byśmy mieli nieprzyjemną sprawę. Były kopane transzeje, czyli rowy, w te rowy byłe bite słupy 4 metrowe, w górze była poprzeczka między tymi słupami, i były zarzucane drewnem, czyli drągami sosnowymi. Po co to było robione? Jak pójdzie fala podmuchu, żeby nie ścisnęło. Co było tam? Były stwory, żywe stwory.

Kazimierze Tatur

Te stwory, to byli w męczarniach umierający żołnierze i zwierzęta, którym nikt nie przychodził z pomocą. Dowódcy zadowoleni z efektów ćwiczenia odjechali szybko do Moskwy. Wcześniej jednak kazali podpisać wszystkim żołnierzom, biorących udział w manewrach zobowiązanie, że nie powiedzą o tym nikomu co tu się działo przez 25 lat. To znacznie utrudniło leczenie wszystkim, którzy po jakimś czasie odczuli skutki promieniowania. Nie mogli powiedzieć lekarzom, co jest powodem ich dolegliwości.

Józef_Szaniawski

Prof. Józef Antoni Szaniawski (1944 -2012) polski politolog, doktor historii, sowietolog, dziennikarz, ostatni więzień polityczny PRL:

Jeżeli sowieccy marszałkowie tak traktowali własne społeczeństwo, własną ludność, Rosjan, na własnym terytorium Związku Radzieckiego, to czego był się spodziewać wobec Niemców, Francuzów, Anglików, czy w końcu Polaków, że nie zawahają użyć się tej broni i ze wszystkimi tego konsekwencjami wobec innych narodów,  skoro tak traktowali swoich, Rosjan.

prof. Józef Antoni Szaniawski

Ale zacznijmy od początku…

Pod koniec II wojny światowej było jasne, że plany do niedawna sojuszników ZSRR oraz Zachodu są nie do pogodzenia. Rozpadła się koalicja antyhitlerowska, a stosunki ulegają gwałtownemu ochłodzeniu. W takiej atmosferze zaczyna się wyścig zbrojeń, w którym najmocniejszą kartą jest posiadanie broni atomowej. Amerykanie już ją mają i zastosowali, Rosjanie nie chcą pozostać w tyle. Zapragnęli być liderami.

Лаврентий Берия фото 1941 года

Na początku wydawało się, że wybrali dobre miejsce. Zdecydował o tym Ławrientij Beria, który jako szef NKWD uznał, że prawie 20 tysięcy km2 stepu położonego w Kazachstanie nie powinno być zamieszkane. Do najbliższej miejscowości – Semipałatyńska było około 150 km.

Bombę nazwano Pierwsza błyskawica. Odpalono ją w sierpniu 1949 roku i efekty przerosły oczekiwania samego Berii. Ustawiony do sprawdzenia jej działania wojskowy sprzęt uległ zupełnemu zniszczeniu! Nie przetrwało też ponad tysiąc różnych zwierząt umieszczonych w obszarze rażenia. Skażeniu uległy zamieszkałe osiedla, położone na północny wschód od eksplozji. Dla Berii nie miało to wielkiego znaczenia – najważniejsza była siła rażenia, a nie ludzie.

Kolejne próby wykazały, że atomowy poligon w Kazachstanie miał istotne ograniczenie. Mianowicie jego rozmiar nie przystawał do ambitnych planów. Trzeba było poszukać znacznie bardziej bezludnego miejsca. Wybór padł na Nową Ziemię.

Nowa Ziemia

Leżący pomiędzy morzami Barentsa i Karskim archipelag składa się z dwóch wielkich wysp: północnej i południowej, ciągnących się południkowo na długości około 800 km. Rozdziela je wąska cieśnina Matoczkin Szar. Wielkie obszary wyspy północnej pokrywają lodowce. Temperatura spada tam zimą poniżej -30 stopni Celsjusza. Krańce południowej są znacznie cieplejsze dzięki morskiemu prądowi.

31 lipca 1954 r. postanowieniem rządu ZSRR utworzono tam atomowy poligon. Nazywano go: Obiekt nr 700. Rosjanie zamierzali przygotować go do pierwszej próby w ciągu zaledwie jednego roku. Dla zmylenia obcych wywiadów operację określano kryptonimem Amderma. Prawdziwa Amderma była niewielką osadą położoną 350 km dalej, po drugiej stronie morza.

Zatem na Nowej Ziemi pojawiła się „speckomisja” z Moskwy i wyznaczyła obszar pierwszych testów jądrowych: zatokę Czornaja Guba, ale poważny roblem stanowili jej mieszkańcy, czyli plemiona żyjących tam od wieków Nieńców. Sam Beria gdyby wtedy żył, nie zawracałby sobie nimi głowy, ale w 1954 r. we władzach radzieckich nastąpiły przetasowania i dzięki temu zapadła decyzja, że Nienców należy z archipelagu wysiedlić. Najlepiej byłoby, aby do tej decyzji przekonał ich człowiek, który od dziesięcioleci miał wśród nich największy posłuch: Tyko Wyłka.

Był Nieńcem. Urodził się w 1886 r. na Nowej Ziemi i stał się z czasem jej najlepszym znawcą. W 1909 r., uczestnicząc w ekspedycji słynnego geologa Włodzimierza Rusanowa, nakreślił mapę archipelagu. W Rosji znany był przede wszystkim ze swoich prac malarskich.

W 1925 r. Nieńcy z Nowej Ziemi wybrali go na przewodniczącego swej Rady. Tytułowali Prezydentem. Był nim wciąż w 1955 r., kiedy Moskwa poinformowała go o zamierzeniach wobec archipelagu. Jak pisze Aleksiej Suchanowski, autor biografii Wyłki, po rozmowach wspominał:

Mnie w Moskwie wielcy ludzie przekonywali do oddania naszej ziemi po to, aby wojny na świecie nie było…
Tak ich zrozumiałem, taka wojna to śmierć dla wszystkich.

Tyko Wyłka

Jednak Wyłka przeczuwał, co się stanie z archipelagiem. Wiedział też, że jakikolwiek sprzeciw pogorszy ich sytuację. Zamiast buntować się, przyjął postawę dobrego gospodarza i robił wszystko, by jego ludzie ucierpieli jak najmniej podczas wysiedlania. Helikoptery Mi-4 wylądowały bez zapowiedzi w 11 osadach i od razu przewieziono Nieńców do prowizorycznie wybudowanej osady Lagiernoje na północnym wybrzeżu cieśniny Matoczkin Szar.

Wrzesień 1955

Ten pierwszy wybuch nie miał być wielki. Zaplanowano jego siłę na 3,5 kiloton, czyli czterokrotnie mniej niż osiągnął „Little boy” zrzucony przez Amerykanów na Hiroszimę (zdj. obok). Otrzymał też odpowiedni, kolejny numer radzieckich prób jądrowych: 22. Tym razem wojskowi postanowili sprawdzić skutki rażenia torpedy uzbrojonej w głowicę jądrową. Tak więc 21 września zawieszono głowicę na głębokości 12 m pod trałowcem zakotwiczonym w zatoce Czornaja Guba. Dookoła w promieniu 3 km rozstawiono cele uderzenia, m.in. okręty z psami, kozami, owcami. Nad trałowcem krążył samolot z ekipą filmową dokumentującą wybuch. W dole panował niezachwiany niczym spokój. Operator otrzymał wiadomość: „Odpalenie za 20 sekund. Przygotuj się”.  Sam wspominał potem: „Gdybym powiedział, że nie było to dla mnie straszne, to bym skłamał”. 

Wybuch uruchomiono sygnałem radiowym. W miejscu trałowca z torpedą wzniósł się potężny słup wody. Zamarł, a na jego wierzchołku utworzył się grzyb, który podzielił się na niewielkie obłoki radioaktywnego pyłu. Słup wody spłynął w dół, a na powierzchni morza powstała potężna fala, która zatopiła niszczyciela zakotwiczonego 300 m dalej. Zanurzone łodzie podwodne przetrzymały uderzenie, ale doznały licznych uszkodzeń. Raport doniósł lakonicznie: 6 psów zatonęło, 11 miało I i II stopień choroby popromiennej, 1 pies – III stopień. Najbliżsi ludzie, ekipa kontradmirała Jewgienija Szitikowa, znajdowali się w odległości 7 km. Bali się choroby popromiennej. Szitikow wspomina, że otrzymał dawkę zaledwie 2,5 rtg. A był to przecież niewielki wybuch.

Odpalenie torpedy w 1955 roku było uroczystym otwarciem poligonu. Nadal panował tam chaos budowlany i organizacyjny. Nieńcy w Lagiernoje tygodniami czekali na przesiedlenie, ale nic się w ich sytuacji nie zmieniało. A wszystko co dotyczyło archipelagu spowijała tajemnica.

W lutym 1956 r., na XX Zjeździe KPZR, pierwszy sekretarz Nikita Chruszczow oficjalnie potępił kult stalinowski. Wystąpił nawet z propozycją pokojowej koegzystencji na świecie, co absolutnie nie miało wpływu na rezygnację z prób nuklearnych. W marcu 1956 r. Komitet Centralny, oraz Rada Ministrów wydały postanowienie (nr 357–228) rozszerzające obszar i zakres eksperymentów rozpoczętych na Nowej Ziemi. Kolejną eksplozję planowano przeprowadzić w atmosferze. Epicentrum znajdowało się nad półwyspem Suchoj Nos u południowych krańców północnej wyspy, gdzie zaledwie 55 km dalej Nieńcy czekali na wyjazd w osadzie Lagiernoje…

Do przygotowania nowego obszaru poligonu skierowano 1500 osób. Zaplanowano zbudowanie ponad 300 obiektów, więc harmonogram pękał w szwach. Stawało się coraz bardziej oczywiste, że kolejną eksplozję trzeba będzie odłożyć o rok. Wiosną 1957 r. rozpoczęto w końcu wysiedlanie Nieńców. Rdzenni mieszkańcy archipelagu stłoczyli się w Murmańsku na kolejnej kwarantannie i próbowali przystosować się do miejskiego życia. Alkoholizm i cywilizacyjne choroby zaczęły zbierać wśród nich żniwo. Tymczasem archipelag tętnił życiem, kiedy na południu trwały intensywne przygotowania do kolejnego atomowego pokazu, na północy wylądowała ekspedycja o odmiennych, pokojowych zamiarach…

Międzynarodowy Rok Geofizyki

Zaczęło się od prywatnego spotkania w domu amerykańskiego fizyka i badacza kosmosu Jamesa Van Allena, podczas którego rozwinęła się interesująca dyskusja.

Zbliżało się kolejne maksimum aktywności słonecznej i ktoś rzucił pomysł, że warto zorganizować skoordynowane międzynarodowe badania. Wystarczyło kilka miesięcy, by ta idea przybrała realne kształty. Została nazwana Międzynarodowym Rokiem Geofizycznym.

Od 1957 r., praktycznie przez dwa lata, 67 krajów zamierzało prowadzić badania środowiska ziemskiego na ponad 2000 stacji badawczych. 16 lipca jedna z takich radzieckich ekspedycji wylądowała w zatoce Ruskaja Gawań położonej u czoła Lodowca Szokalskiego na północy archipelagu. Glacjolodzy założyli bazę i rozpoczęli przygotowania do badań na lodowcu. Ale w tym czasie na południu archipelagu trwały już intensywne przygotowania do kolejnych prób jądrowych!

Na brzegu zatoki Czornaja Guba przeprowadzono test z wybuchem naziemnym o mocy 32 kiloton. Skażona została gleba, wody zatoki, a opad radioaktywny zanotowano nawet w odległości 1500 km. Później nad półwyspem Suchoj Nos, na wysokości 2000 m eksplodowały dwie termojądrowe bomby, każda o mocy kilku megaton. Wprawdzie Kreml zaproponował USA zaprzestanie wszelkich doświadczeń z bronią jądrową, ale Waszyngton uznał to posunięcie za czysty chwyt propagandowy i odmówił. W odpowiedzi Rosjanie do końca roku przeprowadzili na Nowej Ziemi aż 24 wybuchy jądrowe w atmosferze, największy o mocy 3 megaton. Zdarzało się, że odpalano dwie bomby dziennie. Amerykanie postępowali podobnie. Świat był jak na huśtawce, to następowały przebłyski pokojowej egzystencji, to pogrążał się w atomowej otchłani. Tymczasem w odległości około 400 kilometrów od radzieckich eksplozji pracowała wspomniana ekspedycja glacjologiczna…

Dwa słońca

W wydanej w 1962 r. książce „Na lodowcach Nowej Ziemi” prof. Jewgienij Zinger opisał przebieg jej prac. Czytelnik nie znajdzie tam jednak żadnej wzmianki o nuklearnych wybuchach. Naukowcy opowiedzieli o nich dopiero po latach. Okazuje się, że podczas prac na lodowcu prof. Zinger zobaczył jednocześnie dwa słońca. Jedno z nich wschodziło szybko po zachodniej stronie wyspy. Zastanawiał się nawet, co to za meteorologiczne zjawisko.

Profesor Jan Marcin Węsławski z Instytutu Oceanologii PAN, który w latach 90. współpracował z Rosjanami podczas międzynarodowych ekspedycji na Arktyce, przytacza następującą opowieść jednego z nich:

Pewnego pochmurnego dnia przyszedł z obserwacji kolega i powiedział, że chyba zobaczył słońce po niewłaściwej stronie horyzontu. Uznali, że jeszcze nie wytrzeźwiał, i nabijali się z niego przez cały dzień. Na drugi dzień wylądował samolot z facetami w gumowych kombinezonach. Kazano im wyjść ze stacji, nie wolno było nic ze sobą zabrać. Przebrano ich w kombinezony i wywieziono na kontynent, gdzie przez miesiąc odbywali kwarantannę. Następnie musieli podpisać deklarację, że nic nie widzieli.

Z końcem 1959 r. glacjolodzy zakończyli badania i opuścili archipelag. Nie przeczuwali, że skutki choroby popromiennej dadzą o sobie znać, nawet w następnym pokoleniu. A i dziś, mimo upływu lat, poszkodowani mówią o chorobach swych dzieci tylko w tajemnicy…

Jak zrobić atomową wojnę?

W latach 60. XX wieku świat stanął na krawędzi wojny. Zaczęło się pięknie od konferencji rozbrojeniowej w Genewie, ale zestrzelenie amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2, oraz konflikt kubański i kontrowersje wokół muru berlińskiego spowodowały kolejny kryzys.

Na wszystkich poligonach atomowych panował niesamowity ruch. W sierpniu 1961 r. na łamach „Prawdy” ukazał się lakoniczny komunikat:

Ministerstwo Obrony ZSRR ostrzega wszystkich właścicieli radzieckich i zagranicznych statków, okrętów i samolotów, że nie ponosi odpowiedzialności za naruszenie przez nie strefy zagrożenia i wyrządzone przez to szkody.

Rozpowszechniono wykaz tych stref, po czym na obszarze kraju zaczęły się masowe ćwiczenia z użyciem broni jądrowej. Kontradmirał Szitikow tak to ujął:

Zaplanowano pokaz siły, z uwagi na rosnące napięcie między ZSRR, a Stanami Zjednoczonymi.

Kontradmirał Aleksiej Pawłowicz Szitikow

Zatem na poligonach Nowej Ziemi z bombowców zrzucano bomby jądrowe i odpalano je w powietrzu. Z ziemi wystrzeliwano rakiety, które eksplodowały nad wschodnim brzegiem zatoki Czornaja Guba. Z rejonu północnego Uralu startowały pociski balistyczne z głowicami jądrowymi R-12 i kierowały się ku Nowej Ziemi, aby eksplodować nad tamtejszym poligonem. Nad południowymi rejonami ZSRR przeprowadzono eksplozje jądrowe nawet w kosmosie. Szczyt tej symulowanej wojny atomowej nastąpił jesienią.

We wrześniu i październiku dokonywano wybuchów nuklearnych średnio co drugi dzień. Czasami eksperymenty przeprowadzano z dużym ryzykiem, żeby tylko nie opóźnić napiętego harmonogramu. Tak było np. podczas ćwiczeń o kryptonimie „Raduga”, kiedy wystrzelono rakiety z łodzi podwodnej K-102. Pierwsza była próbna, bez głowicy i nie trafiła nawet w rejon z celem. Ale termin naglił, więc pomimo ryzyka uzbrojono w głowicę następną rakietę i wystrzelono. Całe szczęście odchylenie od celu było niewielkie…

Bomba CAR i… pokój

Partia lubiła takie sukcesy, więc obsypywała za nie medalami. Zatem nikogo nie dziwiło, że w 1961 r. niecierpliwie oczekiwano niezwykłej próby mega-bomby ważącej prawie 27 ton i długości 8 metrów. Powstała na osobiste polecenie Nikity Chruszczowa. Szitikow wspomina, że miała być: „podarunkiem od obradującego właśnie XXII Zjazdu KPZR”. Podarunkiem o sile wybuchu 50 megaton!

Popularnie nazywano ją „Car bombą”. 30 października bombowiec Tu-95b wzbił się z nią z lotniska w pobliżu Murmańska i skierował się ku Nowej Ziemi. W pobliżu leciał drugi samolot z laboratorium pomiarowym.

Bombę zrzucono na spadochronie, na wysokości około 10 km nad rejonem poligonu. Wybuchła 4 km nad nim. Kulista kula ognia prawie dosięgnęła powierzchni ziemi. Skały topiły się i ulatniały, niewielkie wysepki całkowicie znikały. Według załogi samolotu laboratorium atomowy grzyb średnicy prawie 40 km wzniósł się do wysokości 60 km. Wybuch widziano nawet z odległości prawie 1000 km, a wstrząs zarejestrowały sejsmografy w różnych rejonach świata. Obszar zagłady miał około 100 km średnicy. Wyginęły tysiące reniferów, padły niedźwiedzie polarne, lisy, morsy, zaś stada zimujących tam ptaków doszczętnie się spaliły. Załogi obu samolotów, mimo że udało im się uciec od uderzeniowej fali, zostały silnie napromieniowane.

Autorów tego “sukcesu” uhonorowano kolejnymi medalami. Chruszczow nie ukrywał radości i zapragnął kolejnego eksperymentu: o mocy dwukrotnie większej. Świat zamarł z trwogi. Konsekwencje byłyby nieobliczalne. Pół roku później w Genewie wznowiono rozmowy o rozbrojeniu. Jednak dopiero 5 sierpnia 1963 r. w Moskwie: ZSRR, USA oraz Wielka Brytania podpisały układ o zakazie prób jądrowych w atmosferze, wodzie i kosmosie. Pozostawiły jednak sobie wygodną furtkę. Można było nadal eksperymentować pod ziemią.

Tunele Nowej Ziemi

Skoro można było eksperymentować pod ziemią, to wzdłuż cieśniny Matoczkin Szar wiercono tunele, aby w nich odpalać bomby atomowe. Jednak zdarzały się usterki, po których następował wyciek i gazy wydostawały się na zewnątrz. Prób zaprzestano dopiero w końcu 1990 r.

Jak podsumowuje raport o próbach atomowych, sporządzony w 2004 r. dla Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w Wiedniu: na Nowej Ziemi przeprowadzono 130 testów z bronią nuklearną.

To co prawda zaledwie jedna czwarta wszystkich testów na obszarze ZSRR, ale i tak daje to ponad 90% uwolnionej w nich atomowej energii. Całość to 265 megaton. Dla porównania USA zdetonowały w tym czasie w sumie około 219 megaton. A jak szacuje prof. Paul Richards, sejsmolog z Columbia University, moc wszystkich wybuchów z czasów II wojny światowej, włączając obie atomowe bomby zrzucone na Japonię, wynosiła zaledwie ok. 2 megaton…

Dzisiaj Nowa Ziemia wraca do normy. Według badań poziom napromieniowania nie odbiega od przeciętnego. Gdzie więc się podziały radioaktywne pierwiastki z wybuchów? Wiatry, prądy morskie i opady poprzenosiły je w różne zakątki globu. Wędrowały również łańcuchem pokarmowym. Czasami bez śladu, czasami powodowały mutacje i stopniowo zanikały…  

Koniec części 1.

Zobacz także:
Broń atomowa w PRL-u. Część 2: Układ Warszawski

Udostępnij: