Prawo morskie jak i wszelkie inne prawa, czyli jak powstał system

Kolega zapytał mnie jakiś czas temu, co to jest to prawo morskie. Aby móc wytłumaczyć coś, co istnieje, choć nie jest ani spisane ani powszechnie dostępne, potrzeba kilku zdań więcej.  Opowiem Państwu dziś troszkę, co to znaczy prawo morskie, tak naprawdę.

Większość ludzi tego świata, a szczególnie z terenów tak zwanej demokracji, żywi głębokie przekonanie, iż polityka to sposób zarządzania danym krajem, jego terytorium, obywatelami. To może i w jakimś sensie jest prawdą, ale jedynie pół-prawdą. Problem polega bowiem nie na tym, czym się polityka zajmuje, tylko dlaczego w którymś momencie oczy polityków zwracają się w jakąś stronę. I w czyim interesie, dla czyjego dobra i z czyjej inicjatywy się ta polityka tak naprawdę dzieje (przy tej okazji polecam też inne moje artykuły na sablane.pl).

Pytanie wydaje się trafne i aktualne w zasadzie przy każdej przecież możliwej okazji,  każdego niemal dnia: ludzie nie chcą lockdown’u – a ten się dzieje i trwa. Ludzie nie chcą szczepień, nowych opłat, podatku cukrowego i spisu powszechnego – te się jednak niezachwianie dzieją, i zauważmy, iż nie są wolą narodu czy wynikiem referendum. Dzieje się to, co chce państwo, a to czego chcą ludzie, nie ma znaczenia.

Mało tego, kiedy to ludzie chcą i potrzebują szpitala, przedszkola, połączenia kolejowego – nie dzieje się nic, albo dzieje się coś niemal odwrotnego, przeciwskutecznego nawet. Ludzie piszą petycję, proszą, niekiedy protestują na ulicy – polityka jednak swoje.

Nie pojmuję, na jakiej zasadzie można w związku z tym nadal tkwić w przekonaniu, iż takie państwo, ta cała demokracja, z tymi ich wszelkimi peanami, prawami, wolnością słowa, konstytucją, wolnymi sądami i resztą kramu –  istnieje w interesie obywateli, skoro państwo wie lepiej niż obywatele, czego tak naprawdę chcą i potrzebują.

Ludzie wierzą i wychodzą z założenia, że polityka wynika z dosłownie mówiąc wprost z potrzeb społeczeństwa, i że polega na nasłuchiwaniu tegoż społeczeństwa i jego bolączek. I co najgorsze, wierzą w to dalej i głęboko, choć klną jednocześnie, iż politycy miast zajmować się doraźnymi, prawdziwymi problemami, rozwiązywać je i w ogóle o nich wiedzieć – robią coś zupełnie innego lub odwrotnego, ba, niepotrzebnego lub nie w czas, a w ich słusznym mniemaniu, nawet szkodliwego, z punktu widzenia Kowalskiego.

Takie przekonanie, naiwne, acz wynikające przecież z bycia dobrym, porządnym człowiekiem, ma być może rację bytu w skali mikro, na poziomie rady miasta czy gminy. Polityka wielkiego formatu, nie jest jednak niczym innym, niż wdrażaniem planów nakreślonych nie w społeczeństwie, nie z potrzeb ludzi, a gdzieś zupełnie indziej, i kto wie, czy aby w ogóle w kraju. Skąd zatem i dlaczego i od kogo te wszystkie decyzje? Gdzie rodzą się plany i zapadają decyzje w polityce, skoro jest tak oderwana od realnych potrzeb ludzi?

Ludzi wychodzących nadal z całkowicie błędnych założeń, którym to analizując realia –  wydaje się mianowicie, że to ich realne potrzeby są motorem napędowym polityki – zostawmy.  Skupmy się na tych, którzy tą świadomość mają, i chcą sobie pomóc. Uświadomienie sobie bowiem tego, to już początek prawa morskiego.

Ponieważ żyjemy w realiach kapitalizmu, gdzie zysk i interes jest jedynym ostatecznym i fizycznie czyimś interesem i celem, wszystko ma swojego właściciela, a bardzo naiwne byłoby (i jest) zatem myślenie, iż istnieje skala, na przykład na poziomie państwowym czy unijnym – w której interes, własność i zysk przestaje być motorem napędowym procesu decyzyjnego, a zaczyna rolę grać interes „wspólny”. Nie ma nic wspólnego na tym etapie, choć ludziom tak się zdaje.

Rozumiejąc zatem już fakt, iż każda jedna decyzja polityczna i prawna zapada w czyimś interesie, przeważnie stojącym w konflikcie z interesem „zwykłych” ludzi, możemy wejść w zagadnienie prawa tak morskiego, jak i każdego innego prawa.

Prawo dziś, to niestety nic innego, jak usankcjonowanie zasad wyzysku i przymusu Ciebie przez kogoś do czegoś, kto uważa się za stojącego ponad tym prawem. Jeśli dotąd wydawało się Tobie, że jakieś prawa, państwa, unie i inne organizacje są po to, by żyło się Tobie lepiej – wróć i przeczytaj jeszcze raz wstęp.

Ludziom wmówiono ponadto jakoś magicznie, co mnie też szokuje, że wszyscy są wobec prawa równi, że mają jakieś prawa od kogoś na pewnych tylko określonych warunkach, że to wszystko to są jakieś wartości szczytne, których gotowi są na wiecach i protestach nawet bronić.

Nikt z nich jednak nie zastanawia się, dlaczego tak naprawdę i tak dzieje się dokładnie odwrotnie. Państwa nie respektują żadnych praw pisanych i łamią je bezkarnie kiedy tylko chcą, dlaczego szpitale, gminy i państwa mają nieustający dług i problemy, u kogo ten dług mają, dlaczego nie wdrażają oczywistych i sensownych rozwiązań tylko kombinują jak koń pod górkę.

Ile są tak naprawdę warte są takie prawa, które nieustannie ktoś zmienia, nagina, błędnie bądź w zależności od sytuacji i interesów – „interpretuje”, ogranicza? Odwołuje? 

Warte są te prawa tyle, co łaska je stanowiących, czyli realnie niewiele bądź nic, bo ludzi tych z łaski dotąd nie było okazji poznać.

A prawo morskie, to po prostu ucieczka z tej sytuacji.

Moment, w którym człowiek wszedł na statek, był momentem, w którym znalazł się on poza zasięgiem systemu i państwa, poza możliwością i mocą ich jurysdykcji, sądownictwa, karalności, ściągalności haraczu, trybutu czy jak to się tam dziś nazywa. Prawo morskie, to nie, jak błędnie większość z Was myśli, jakieś zapisy dla statków i ruchu morskiego, ani brednie, które znajdujecie w wyszukiwarce o jakimś podróżnictwie.

Pod pojęciem zastosowania prawa morskiego, rozumie się takie działanie, w którym dany podmiot, tak człowiek jak i kompania/spółka ludzi, skutecznie uchodzi spod jurysdykcji jakiejś organizacji, państwa, unii państw czy federacji. Jest to istnienie, życie oraz działalność, w której prawo istniejące na lądzie ( w tym przypadku w kraju), przestaje obowiązywać, mieć zastosowanie a nawet sens. Oczywiście, pozostawione na brzegu państwo uważa, iż skoro pod jakąś banderą coś pływa, to obowiązuje tam prawo stanowione w kraju, ale to nie o pokład statków tutaj chodzi.

Kiedy człowiek wszedł na statki, musiał w jakiś sposób nakreślić zasady, według których należało na statku podczas wielomiesięcznej podróży funkcjonować, karać, sądzić i wymagać określonych czynności podług hierarchii i tak dalej. Na statku nie było sądu, urzędu, policji czy trybu odwoławczego – na statku był kapitan, kilku oficerów i reszta. Prawa nie były nigdzie spisane, ani ogłaszane – i choć co rusz pojawiały się nowe sytuacje – w których nikt nie mógł się odwołać do prawnika czy zajrzeć do dziennika ustaw – zdawano się na osąd, trzeźwą logikę i decyzyjność kapitana jednostki. To kapitan był prawem, sądem i katem w jednym.

Ponieważ handlem morskim zajmowały się osoby i kompanie ludzi zamożnych i inteligentnych, dość szybko zrozumiano w tych kręgach, iż to ich wymarzony i idealny przecież model funkcjonowania – sam stanowisz zasady, sam ich wymagasz, sam ustalasz karę, karzesz. Nie masz nad sobą nikogo, niczym Bóg, Pan i Władca losu i życia innych. Mało tego – samemu nie podlegasz już żadnym innym prawom – no może poza boskimi i naturalnymi – ale wydaje się, że nikt z tych ludzi akurat tymi się nie przejmował.

W zasadzie jedyną przeszkodą w całkowitej wolności (samowoli i bezkarności czytaj) w stanowieniu zasad, na jakich dalszy dochodowy interes miał funkcjonować, było państwo – inna organizacja czyli – pozostawione na lądzie, które jednak niczym zakładnika – trzymało nadal twoją rodzinę, dom i majątek, posiadało też własne zbrojne oddziały w porcie, do którego musisz przecież też kiedyś wrócić, aby uzupełnić zapasy i spieniężyć w końcu to, co ma zagwarantować i przedłużyć twój dobrobyt i dalsze funkcjonowanie ……. swoisty paradoks, ale stało się dla obu stron jasne, iż wzajemnie się potrzebują nawet, jeśli ich podstawy funkcjonowania i interesy bywają lub trwale są sprzeczne.

Zarówno jedni, jak i drudzy rośli w siłę, pozorując chęć współpracy, wbrew woli samemu się wzajemnie umacniając. Zarówno jedni też, jak i drudzy dokonywali też w historii aktów sabotażu, rewolucji, powstawały też „samozwańcze republiki” na nowych terytoriach.

Moment jednak, w którym państwa zdecydowały się przenieść swoje siły zbrojne masowo na morza i oceany, był pewnym przełomem, swoistą zmianą zasad gry i próbą nieudanego zamachu stanu, gdyż okazało się, iż bezpośredni członkowie kompanii, jak i czerpiący z jej działalności pośrednio profity, są już głęboko zainstalowani w strukturach władz i urzędów państw. Znany schemat, nieprawdaż?

Geniusz systemu polegał i do dziś polega na tym, iż posiadając olbrzymią wiedzę wolną od dezinformacji, doświadczenie pokoleń, oraz nieograniczone niemal środki i kapitał, bardzo precyzyjnie przewiduje rozwoje wydarzeń i rozgrywa państwa ( a w zasadzie tylko źle dobrane, pozornie tylko wykształcone niedoświadczone osoby decyzyjne ) na własną korzyść. To stąd bierze się absurd dzisiejszego życia i realiów nas otaczających – rzeczy dzieją się na naszą niekorzyść, ale na korzyść wielu wielu kompanii i spółek, które mają swoich ludzi wszędzie. To dlatego wydaje się jedynie Tobie, że jakiś nowy pomysł polityków (ich??) jest debilny i szkodliwy. Owszem, jest, ale jedynie i tylko z twojego punktu widzenia. 

Dzisiejszy świat jest nieprawdopodobnym konglomeratem, tyglem i areną różnych sprzecznych interesów wielu potężnych korporacji (kompanii), oraz stron próbujących je albo wspierać, albo im się starać przeciwdziałać, a Ty i ja, jesteśmy w tym wszystkim jedynie kimś, kto ma płacić i pracować. Obie strony nas wyzyskują, a ponieważ trwają w pewnej symbiozie i wrogim, acz nieodzownym, chłodnym sojuszu – stworzyły realia gwarantujące sobie wzajemnie bezpieczeństwo tak przed nami, jak i samym sobą. I nie widzę w najbliższych dziesięcioleciach a może i wiekach, żadnej szansy na zmiany tego stanu.

Prawo morskie, to nie żaden spis paragrafów i ustaw, tylko funkcjonowanie na powyższej zasadzie. To zbudowanie takiej kompanii, która w pewnym momencie będzie na tyle silna, że odważy się wejść na stopień wyżej w stosunku do zwykłego zjadacza chleba, i stanie się elementem składowym systemu, być może ważnym i istotnym, być może niepożądanym dla systemu, to nie ma znaczenia. Wejście w życie na podstawie prawa morskiego to banicja pośród banitów, pośród których nie ma już wartości innych, niż zysk, wszelkim kosztem. To wejście na wyższy poziom świadomości i wiedzy prawniczej, niedostępnej w wyszukiwarce czy książce, bo zastrzeżonej dla wybitnych i odważnych. Doradzaniem jak uciec i odpłynąć od brzegu, uwolnić się, zostawiając cały ten świat za sobą, zajmują się nie darmowe blogi, a najlepsi prawnicy, błyskotliwi inteligentni „obcykani” ludzie, niekoniecznie posiadający aplikacje czy szyldy przed kancelarią.

Sposoby na odpłynięcie są różne, a ja wcale nie chcę ich opisywać ani Państwu przybliżać. Z tych najpopularniejszych, sprowadzają się do instalowania swego kapitału na Wyspach Marshall’a, Belize i innych takich rajach. Z czasem okazuje się, że takich jak Ty jest tam więcej, i coraz mniej i mniej łączy cię w ogóle z lądem, coraz rzadziej widzisz też powód, dla którego w ogóle miałbyś do „,macierzystego” portu zawijać. Zapasy można uzupełniać już w innym porcie, są tam też podobni Tobie, i wielokrotnie okazuje się, że potrzebujecie się wzajemnie, że współpraca nie wymaga istnienia ani pośrednictwa portu macierzystego. Niektórym uda się coś zbudować, niektórzy stracą wszystko, a że spalili mosty za sobą i spadli w hierarchii systemu do roli hieny, parać się będą najróżniejszymi drobnymi ohydztwami.

Prawo morskie, które Was interesuje i podgrzewa wasze wyobraźnie niczym słowo klucz do sposobu na naprawę świata czy ucieczkę od tego chorego świata, nie istnieje, gdyż nie jest spisane. Ponadto nie da się spisać zasad „wolnej amerykanki”, sprowadzającej się do paragrafu 1 : wszystko można. Tam nie ma zasad. Pamiętaj, iż Anglia, pionier tychże rozwiązań, ma niespisaną konstytucję. Prawo morskie, to sposób uwolnienia się z pewnych ram i ograniczeń, ale nie dla szaraków ; gdzie istnieje masa zagrożeń i ryzyko, i nieustannie wyciąga się kartę z napisem szansa lub ryzyko, niczym w grze Monopoly.

W tych realiach, po odpłynięciu od brzegu, wszystko jest kapitałowi dozwolone, bo nie istnieje nikt, kto potrafiłby ten kapitał kontrolować i rozliczać,  więc kapitał ten pozwala sobie na wszystko, a jedynym jego ograniczeniem, jest jego wielkość i hamulce moralne właściciela, ukrytego przed wszelkimi oczami i uszami. Nikt przy zdrowych zmysłach ponadto nie melduje się tam na stałe czy stara o obywatelstwo, kapitał najczęściej działa poprzez słupów i kolejnych fikcyjnych okazicieli, no bo skoro nie jest to wymagane i niczego nie zmienia – wiedz, iż dotąd znane Tobie ograniczenia po prostu nie istnieją. Musisz ponadto pamiętać, iż wiążą się ze zjawiskiem prawa morskiego i rozpoczęcia pływania po szerokich wodach co najmniej dwa, znane mi zagrożenia:

Po pierwsze, port macierzysty bardzo bardzo nie chce, byś odpływał, bo nadal chce czerpać z twojego istnienia i działalności korzyści. Jak wszyscy odpłyną, i nikt nie wróci, to port zbańczy i port zamkną przecież. Wchodząc w to, stajesz się zatem wrogiem nr 1. Tych, którzy nie potrafią pływać ponadto informuję, iż choć plaże są tam przepiękne – nie ma tam niestety ratowników.

Wielu amatorów próbujących swoich sił popełnia zasadniczy błąd rozumowania, iż uciekając przed represjami i pazernością lokalnej jurysdykcji, przenoszą się do jurysdykcji przyjaznej. Nic bardziej mylnego. Tam po prostu nie ma jurysdykcji. Są dosłownie i tylko piraci, silni, bezwzględni i zamożni, i robią co chcą, i nie będzie arbitra, do kogo będzie można się zwrócić z wezwaniem o pomoc albo gdzie pójść na skargę. Na piratów się nie skarży, bo to oni wyznaczają granice i zasady współpracy, piraci są ponadto uzbrojeni w kapitał, znajomości/zależności i narzędzia. Tam liczy się tylko i wyłącznie biznes, i albo jesteś przydatny, albo nie, a skoro nie, to jesteś zatem niepożądany i wręcz zbędny. A na statku miejsc jest mało, i każdy wie, co się robi z pasażerami na gapę.

W ramach tych niepisanych zasad życia i działalności „na głębokiej wodzie”, nie ma innego sposobu dowiedzenia się o tym, jak „brzmi” prawo morskie, niż doświadczenia tego na własnym kapitale i własnej skórze. Dla każdego jednego podmiotu doświadczenia będą inne, w zależności od tego, czym się zajmuje, i kogo na swojej drodze napotka. Tak jak na oceanie. Sztormy i piraci tam są na pewno, pytanie tylko, czy się spotkacie w czasie i miejscu, czy nie. Albo raczej, kiedy.

Prawo morskie nie ma arbitra, nie ma wykładni, to dżungla dla odważnych, to jak darknet,  Internet nie posiadający zindeksowanych stron. Spotkasz tam wszystko, przeważnie nie to czego szukasz i spotkać wcale nie chcesz, ale napotkani niekoniecznie będą chcieli się już odczepić – gdyż to oni sami będą pisać tak scenariusz, jak i zasady tego i kolejnego spotkania. Dlatego dziś chciałem, paradoksalnie dla mnie, zaapelować do Państwa, o pozostanie w porcie.

Naszym zadaniem jest reforma systemu prawnego państw o prawa moralnie zdrowe, stworzenie  think tank’u propagującego wartości moralne, prawo naturalne oparte o zdrowe moralne poglądy i prosty kręgosłup moralny, nawet docelowe zasilenie szeregów kręgów decyzyjnych ludźmi zdrowymi moralnie i służącym interesom obywateli państw, a nie zasilanie szeregów systemu infiltrującego nasze państwa wyłącznie w interesie kompanii. Myśląc o prawie morskim, kierujecie się Państwo w stronę, która przepoczwarza się później w takie rzeczy, jak rodem z Davos, pięknego kurortu jak tamte plaże, znanego jednocześnie z pewnej innej potężnej kompanii.

Mam nadzieję, iż tekst ten pozwolił Państwu choć troszkę zrozumieć, jak zaśmiecony jest bredniami i dezinformacją nasza rzeczywistość, postrzeganie świata i rzeczy, nasz Internet, media i ogólnie cały świat przekazu informacji. To celowe, to utrudnianie prawidłowego kierunku rozwoju społeczeństw, jest celowe. Te wszystkie trolle, hejterzy, prowokatorzy, zawodowi i sympatyczni, wzbudzający zaufanie opowiadacze bredni – to wszystko jest celowe. W tej burzy medialnej nikt nie tropi prawdy, bo nie jest w stanie jej nawet napotkać, co gwarantuje systemowi niezagrożoną działalność w spokoju, z dala od podejrzeń.

Mamy inne zadanie, niż interesowanie się odległymi krainami za morzem, od tego mamy ludzi od polityki zagranicznej. Mamy interesy tu, na miejscu. I to ich brońmy, strzeżmy, pilnujmy przed obcymi „zamachowcami na nasze wartości”.  Mamy naprawdę wiele do zaoferowania. Prawo oparte w 100% o wartości moralne, cały system zbudowany na tychże zasadach, byłby zbawieniem dla świata, końcem absurdu praw i rzeczywistości, wyzysku i gnojenia uczciwych ludzi, powrotem do normalności z chorej wizji systemu dla świata. I na tym się skupmy, a prawo morskie pozostawmy tym, którzy nie pasują do moralnie uporządkowanego świata. To oni powinni wypłynąć na szerokie wody, w nieznane, i nigdy więcej nie zawijać do naszego portu, a nie my.

Format S:\

Udostępnij: