Jest to jedna z najbardziej drastycznych zbrodni jaka rozegrała się w Dobromilu, bo oprócz broni palnej Rosjanie do uśmiercania ofiar używali także młotów…
Do celi, w której siedział Michał Mocio, wkroczyli NKWD-ziści. Kazali więźniom rozebrać się i wychodzić dwójkami na korytarz. Mocio znalazł się w jednej z pierwszych dwójek. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, poczuł potężne uderzenie w skroń, które zlało się z ogłuszającym hukiem wystrzału. Z twarzą zalaną krwią zwalił się na posadzkę.
Był półprzytomny, gdy poczuł, jak oprawcy chwytają go za nogi. Wleczono go w dół po schodach, jego głowa boleśnie obijała się o schody. Nie mógł jednak wydać choćby cichego jęku. Gdyby bolszewicy zorientowali się, że nadal żyje, zostałby natychmiast dobity. Wyniesiono go na więzienny dziedziniec, gdzie pochylił się nad nim jeden z morderców.
– Ten już gotów – powiedział.
Mocio został wrzucony do dołu śmierci, w którym piętrzyły się już ciała innych zamordowanych. Po chwili zaczęły na niego spadać kolejne trupy. Niektóre ofiary dawały jeszcze oznaki życia. Mocio starał się wygrzebać, wypełznąć spod zwału lepkich od krwi, wijących się trupów. Stracił przytomność. Ocknął się dopiero w nocy, kiedy na więziennym dziedzińcu panowała już głucha cisza. Bolszewiccy oprawcy uciekli, pozostawiając za sobą przerażający obraz ludzkiej rzeźni. Mocio wyczołgał się na powierzchnię, oparł o mur i znowu stracił przytomność. Rano odnalazły go greckokatolickie zakonnice, które weszły na teren opuszczonego więzienia. Trafił do szpitala. Tam początkowo nie został rozpoznany przez rodzoną siostrę. Jego twarz przypominała bowiem jedną wielką ranę, a włosy były białe jak śnieg. Michał Mocio w 1941 r. miał 21 lat.
Ten horror rozegrał się 26 czerwca 1941 r. w więzieniu w Dobromilu 100 km na zachód od Lwowa. Była to jedna z serii niebywale drastycznych masakr dokonanych przez NKWD po ataku Niemiec na Związek Sowiecki. Masakr, które pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy ofiar.
Dobromil, przed wojną było miastem powiatowym w województwie lwowskim. Od września 1939 r. pozostawał pod sowiecką okupacją. Miasteczko leżało przy tym w odległości zaledwie 20 km. od linii Ribbentrop-Mołotow. Osoby zatrzymane przez NKWD były osadzane w celach miejscowego aresztu. Jednak budynek ten mógł pomieścić około 60–70 więźniów.
Po rozpoczęciu niemieckiej inwazji na Rosję, nazywanej operacją Barbarossa, gwałtownie wzrosła liczba więźniów przetrzymywanych w dobromilskim areszcie. Jedną z przyczyn była wieść o wybuchu wojny, więc NKWD rozpoczęło w mieście i okolicy, masowe aresztowania prawdziwych oraz domniemanych wrogów władzy sowieckiej. Ponadto Dobromil stał się miejscem kaźni więźniów ewakuowanych z sąsiednich miast. 23 czerwca do aresztu przywieziono ciężarówkami około 70 więźniów z więzienia w Przemyślu. Dwa lub trzy dni później z przemyskiego więzienia przybyła jeszcze piesza kolumna, licząca ok. 500 osób w której znajdowali się niemalże sami więźniowie polityczni. Ale w areszcie osadzono także nieznaną liczbę osób przywiezionych z aresztu w Mościskach.
Szczegółowe przedstawienie zbrodni w Dobromilu, który należał przed wojną do Polski, pozwoli zapoznać się z mechanizmem sowieckiej kampanii mordów. Dzięki śledztwu, jakie prowadził IPN oraz wydanej książce ks.Jacka Waligóry dziś wiemy, co wydarzyło się w tym miasteczku…
W Dobromilu sowieci mordowali w dwóch miejscach: w więzieniu, oraz w położonej w pobliżu miasta kopalni soli Salina koło wsie Lacko. Ofiarami byli miejscowi. A więc głównie Polacy i Ukraińcy. Ludzie aresztowani przez cały okres okupacji sowieckiej 1939–1941 i więźniowie z Przemyśla przypędzeni do Dobromila.
Miejsce mordu więzienie w Dobromilu:
Bezpieka sowiecka szybko zorientowała się, że będzie musiała wycofać się z Dobromila, ponieważ tempo niemieckiej ofensywy było niesamowicie szybkie. Zatem czerwonoarmiści prawie w ogóle nie stawiali oporu a jej żołnierze nie mieli ochoty walczyć za władzę bolszewicką. Po wymordowaniu komisarzy przechodzili masowo na stronę Niemców.
W Dobromilu NKWD postanowiło zatrzeć ślady swojej zbrodniczej działalności. Mieszkańcy widzieli unoszące się nad więziennym murem kłęby dymu. Bezpieka paliła swoje akta. Rosjanie przystąpili również do ostatniej, gorączkowej fali aresztowań. Jej ofiarą padli ci „wrogowie ludu”, którzy wcześniej uniknęli zatrzymania. Przypominało to jednak zwykłą łapankę a co za tym idzie, przemoc zaczęła się wylewać na ulice. Rosjanie mordowali przedstawicieli polskich elit. Między innymi dyrektora gimnazjum i ks. Jana Wolskiego. Ten ostatni natknął się na patrol, kiedy szedł do chorego i został postrzelony dwoma kulami w klatkę piersiową, a następnie oprawcy przebili mu brzuch bagnetem.
Jednocześnie odbywała się „ewakuacja”, co przypominało paniczną ucieczkę radzieckiego aparatu administracyjnego. Więzienie Rosjanie postanowili opuścić w nocy z 26 na 27 czerwca. Zgodnie z wytycznymi kierownictwa NKWD, Niemcy nie mogli znaleźć w nim choćby jednego żywego więźnia…
Początkowo Rosjanie chcieli egzekucje wykonywać po ciuchu, aby nie alarmować mieszkańców miasta. Na miejsce kaźni wyznaczono skład drewna. Wprowadzano do niego pojedynczo więźniów. Tam czekał już na nich kat z pięciokilogramowym młotem przymocowanym do grubego, stalowego pręta. Był to miejscowy współpracownik NKWD pochodzenia żydowskiego o nazwisku Grauer lub Kramer. Ofiary uśmiercał potężnym uderzeniem w głowę.
Morderstw przeprowadzanych w ten sposób nie wytrzymał nerwowo naczelnik więzienia i zwrócił się do prowadzącego egzekucję oficera NKWD Aleksandra Malcewa, aby zamiast młotkiem zabijać ludzi za pomocą broni palnej. A więc bardziej „humanitarnie”.
Jeżeli tak mówisz, to jesteś taki sam jak oni.
Aleksandr Malcew
Następnie wyjął z kabury pistolet i zastrzelił naczelnika. Był to też moment, kiedy NKWD-ziści wpadli w morderczy amok. Czując zbliżających się Niemców, Rosjanie zaczęli wyciągać ludzi z cel i strzelać do nich na korytarzach, na schodach, w celach. Bili ich kolbami, dźgali bagnetami. Zakrwawione ciała wrzucali do jam wykopanych na dziedzińcu, których nie zdążyli nawet zakopać…
Zmusili nas pod groźbą rewolwerów do wyjścia na podwórze. Musieliśmy położyć się twarzą do ziemi niedaleko dołu. Potem rozstrzeliwano po kolei, niedaleko dołu. Ja dostałem postrzał w tył głowy, kula drasnęła mnie tylko. Zostałem jednak wrzucony do dołu. Na mnie wrzucono jeszcze innych zamordowanych. Słyszałem odgłos łamanych kości. Słyszałem, jak rozstrzeliwano aresztowanych w celach, bo nie chcieli ze strachu wychodzić na podwórze.
Z zeznań jednego z ocalałych Dymytra Dwulita przed niemieckim śledczym
27 czerwca około godz. 5 nad ranem ostatni bolszewicy uciekli z więzienia. Wtedy do budynku ostrożnie zaczęli zbliżać się pierwsi mieszkańcy. Całą noc słyszeli strzały i straszliwe krzyki mordowanych ludzi. Jednym z pierwszych, który przekroczył bramę, był miejscowy żydowski lekarz. Po krótkim pobycie na terenie więzienia wybiegł przerażony, krzycząc do ludzi:
– Nie chodźcie tam, nie chodźcie! Nawet w piekle takiego zezwierzęcenia nie zobaczycie!
Zachowały się relacje osób, które nie usłuchały tego wezwania. :
Oczom naszym ukazał się straszny, mrożący krew w żyłach widok.Korytarz pokryty był krwią do kostek oraz ciałami ludzkimi. Wszystkie cele były otwarte i w każdej leżały ciała. Na ścianach widać było ślady po kulach. W zwałach ciał zauważyłem człowieka, który dawał oznaki życia. Wyciągnęliśmy go. Otrzymał strzał w tył głowy. Kula wyleciała mu okiem. Odprowadziliśmy go do miejscowej lecznicy.
Niektóre ofiary miały tak zmasakrowane twarze, że bliscy rozpoznali je po ubraniach. W niektórych celach znaleziono na ścianach imiona konających wypisane krwią na ścianach. Przetrzymywanemu w więzieniu księdzu NKWD-ziści połamali ręce i nogi, wycięli język i narządy płciowe. W pobliżu jednego z dołów śmierci walała się odcięta od ciała ludzka ręka. Gdzie indziej znaleziono ciała dwóch kobiet. Były to miejscowe Żydówki, które pracowały w NKWD jako sekretarki i zostały zgładzone jako niewygodni świadkowie zbrodni.
Wujek Bolek postrzelony, został wrzucony do jamy i według diagnozy lekarza udusił się pod zwałem innych ciał. Widziałam jego zdartą skórę na plecach, widocznie był ciągnięty po ziemi. Jego kolega podobno się uratował, ale całkowicie ogłuchł i załamał się psychicznie. Pamiętam też obraz pogrzebu. Kondukt wychodził od ulicy Mickiewicza do Rynku. I w tym momencie najechał patrol niemiecki na motorach. Żołnierze, widząc pogrzeb, zatrzymali się i wszyscy zdjęli hełmy. To nas wszystkich bardzo zaskoczyło, porównując do nich tych prymitywnych morderców z NKWD
Janina Kalinowska krewna jednej z ofiar
Miejsce mordu kopalni Salina w Dobromilu :
Podczas trwania krwawej masakry w więzieniu, Rosjanie mordowali ludzi także na terenie kopalni Salina. W kopalni masakra rozpoczęła się w dniu niemieckiego ataku. Ofiary na teren kopalni przywożono ciężarówkami lub spędzono pieszymi kolumnami. Największe natężenie mordów przypadło na 25 i 26 czerwca. Rosjanie zakazali wówczas okolicznym mieszkańcom opuszczać domy, a okna kazali pozasłaniać.
Metoda mordu była podobna jak w więzieniu, czyli poza rozstrzeliwaniem, uśmiercano Polaków za pomocą tępego narzędzia. Skrępowanych drutem mężczyzn Rosjanie ustawiali nad głębokim szybem, by funkcjonariuszki NKWD – tak, wśród oprawców były kobiety! – uderzały ich w głowy dębowymi młotami. I żeby obrażenia były poważniejsze, młoty były najeżone gwoździami.
Uderzone ofiary spadały na dno szybu. Ci, którzy byli tylko ranni, topili się w solance lub dusili pod kolejnymi warstwami ciał. Znany jest przypadek mężczyzny, który przeżył egzekucję.
Przywieźli go na teren kopalni, uderzyli młotkiem po głowie i poleciał do szybu. Szyb był zapełniony trupami i półżywymi ludźmi. Wszystko to oddychało, poruszało się, ale solanki było niewiele, więc się nie utopił. Po pewnym czasie wszystko ucichło i w nocy wydostał się na świat.
Możliwe, że był to ten sam człowiek, którego jeden ze świadków kilka tygodni później spotkał w pobliskim młynie. Był to młody chłopak, który wydostał się z szybu śmierci w Salinie. Opiekowała się nim matka, był bowiem ciężko ranny. Na brzuchu miał wielką, ropiejącą ranę. Okazało się, że uciekając nocą z terenu kopalni, rozerwał sobie brzuch na ogrodzeniu z drutem kolczastym.
Na terenie kopalni NKWD rozdzieliło mężczyzn od kobiet. Kobiety zostały zaprowadzone do pobliskiej kaplicy zbudowanej przez polskich górników i tam zostały zabite za pomocą młotów. Jedną z ofiar została przez Rosjan ukrzyżowana na ścianie świątyni. Gdy po ucieczce bolszewików do kaplicy weszli okoliczni mieszkańcy, wszystko było we krwi. Ściany, podłoga, a nawet sufit.
Szyb do którego sowieci wrzucali ofiary, prowizorycznie zasypali żużlem i pokryli z wierzchu darnią. Oczywiście niemieccy żołnierze, sprowadzeni przez Polaków i Ukraińców, natychmiast trafili na miejsce zbrodni. Niemcy spędzili wówczas do Saliny miejscowych Żydów, aby wydobyli ciała z szybu.
Cały szyb był zasypany ludzkimi ciałami. Na górze leżała młoda kobieta. Obcięte piersi, rozpruty brzuch, bardzo pobita głowa. Obok niej dziecko. Około półroczne. Śladów bicia na dziecku nie było. Widać zasypali je żywcem.
Inny świadek mówił:
To było straszne widowisko. Wyciągali ich hakami i układali w rzędy. Twarze nieszczęśników były zniszczone przez solankę. Dalej zaczęli wyciągać nie całe ciała, ale połówki. Nie można było patrzeć na te kawałki. Potem z szybu poszedł taki straszliwy smród, że Niemcy nakazali zatrzymać tę straszliwą pracę.
Niemcy po zakończeniu ekshumacji przeprowadzili krótkie śledztwo: przesłuchali świadków, zrobili zdjęcia ofiar. O mordzie w kopalni soli szeroko rozpisywała się niemiecka prasa, m.in. gazety dla Polaków wydawane na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Potem o sprawie zapomniano.
Śledztwo wznowił dopiero w 2006 r. IPN, a konkretnie Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie. Po trzech latach zostało ono umorzone z powodu „niewykrycia sprawców przestępstw”. Jedyny znany z nazwiska zabójca, Aleksander Malcew, zginął jeszcze podczas wojny.
Po ponownym nadejściu Rosjan w 1944 r. nie wolno było w Dobromilu o tym, co stało się w Salinie mówić. Na terenie kopalni Rosjanie utworzyli sanatorium dla gruźlików. Kapliczkę, w której dokonano części mordów, zamienili na stołówkę, a krzyże postawione przez bliskich ofiar zniszczyli a zamiast nich umieścili kłamliwą tablicę informującą o ofiarach „faszystowsko-niemieckiej” zbrodni.
Mieszkańcy Dobromila i okolic nie poddali się i pod osłoną nocy regularnie w miejscu krwawej rzezi stawiali nowe krzyże. A sowieci regularnie je niszczyli. Po raz ostatni zrobili to w 1984 r., ponieważ wszystko zmieniło się po upadku komunizmu w 1990 r. Miejscowi Ukraińcy mogli wreszcie postawić na miejscu zbrodni pomniczek i zorganizować uroczystości żałobne. Od tej pory odbywają się one w każdą rocznicę masakry. Biorą w nich udział zarówno Polacy, jak i Ukraińcy.
Historycy oceniają, że w Dobromilu i Salinie czerwoni oprawcy zamordowali od kilkuset do tysiąca obywateli II RP. Niektóre dane mówią jednak nawet o 3,5 tys. ofiar.
Uwaga: Dobromilski ratusz pochodzi z czasów galicyjskich (nie powstał w dwudziestoleciu międzywojennym, jak sugeruje opis pod zdjęciem).
Rzeczywiście opis był nieprecyzyjny. Został doprecyzowany 🙂 Dziękujemy za uwagę.