Wracając do Konstytucji RP przycupnąłem na dłuższą chwilę nad jej Art. 4 (Formy sprawowania władzy). W niniejszym tekście przedstawię kilka przemyśleń w tym temacie…
1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
Dz.U.1997.78.483 – Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r.
2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Jak widać artykuł ten posiada dwa podpunkty. O tym, że Naród stanowi zwierzchnią władzę uczą nawet w szkołach, ale nasza wiedza dotycząca podpunktu 2 już ogranicza się do tego, że mamy prawo a nawet obowiązek iść na wybory i wybrać. Ale kogo mamy wybrać? Kandydaci umieszczeni są na listach wyborczych układanych przez partie w kolejności takiej, aby do sejmu weszli ci z pierwszych miejsc owych list a niekoniecznie ci, którzy zdobędą większą ilość głosów. W praktyce oznacza to tyle, że mandat dostaną osoby, „najbliższe” prezesowi partii, bo to on zatwierdza owe listy, a nie osoby reprezentujące możliwie najprecyzyjniej nasze poglądy, czyli nie my wybieramy, a prezesi partii czy ktokolwiek kto ustawia kolejność na listach wyborczych. Jaki system wyborczy taka demokracja. Nie łudźmy się zatem, że mamy wpływ na kształt parlamentu. Mamy tylko co kilka lat igrzyska, które pozwalają spuścić z nas parę, której ciśnienie mogłoby rozerwać cały system 3rp a jego włodarzy odsunąć na margines polityki a może i przy okazji co niektórym przystroić nadgarstki stalowymi obrączkami.
Aktualny cyrk wyborczy powoduje, że na wybory udaje się 50-60% uprawnionych, z czego z kolei większa część przypada partii, która później tworzy nowy rząd, ale w stosunku do całej puli uprawnionych do oddania głosu jest to ogromna mniejszość a podobno demokracja to rządy większości.
Ale co z tymi co nie idą głosować? No cóż, na pewno wśród nich znajduje się grupa ludzi, którzy mają gdzieś kto nimi zawiaduje „byle do przodu”. Jednak są też tacy (z moich rozmów z owymi wygląda, że jest ich więcej), którzy nie biorą udziału w farsie wyborczej, gdyż system nie daje możliwości wyłonienia kandydata, który reprezentował by ich poglądy na forum parlamentu. Kandydaci bezpartyjni mają utrudnione zadanie, bo nie mają środków, aby odpowiednio zaprezentować się w kampanii, a media też nie są bez winy mając na uwadze poświęcanie czasu antenowego kandydatom na posłów.
Generalnie już przed wyborami a nawet przed kampanią wiemy kto zajmie miejsca w sejmie – tak nas programują sondażownie, a każda stacja tv ma swoją ulubioną. Ostatecznie wybory parlamentarne sprowadzone są do walki między dwoma głównymi partiami, a wyborcy programowani tak żeby nie chcieli oddać głosu na innych, bo będzie to głos zmarnowany – tutaj kolejna kłoda pod nogami kandydatów niezależnych, bezpartyjnych. Ostatecznie wybieramy „mniejsze zło”, a nie „większe dobro”, bo tak jesteśmy urobieni przez media.
Tak jednak być nie musi. Punkt 2 omawianego artykułu konstytucji przedstawia nam jeszcze inny wariant sprawowania władzy, o którym cicho sza w rzeczywistości medialnej czy wśród sejmowych ław. Jedną z metod bezpośredniego sprawowania władzy przez Naród są referenda. Czasem 3rp organizuje referendum, które z góry ma ustalony wynik (tak było np. ze wstąpieniem do UE), gdyż urabianie Narodu działa tutaj tak samo jak w kampaniach do parlamentu czy prezydenckich. Czy widzicie Państwo jakąś różnicę? Ja nie widzę zwłaszcza, że ewentualne wyniki referendów niezgodne z ustaloną linią propagandową po prostu lądują w koszu i tyle je widzieli. To nie jest referendum, a co najwyżej wydmuszka.
Narodowi powinno chodzić o instytucję referendum, w którym jego przedstawiciele wychodzą z jakąś inicjatywą, którą chcą zweryfikować poddając pod głosowanie wśród pozostałych. Jeżeli zebrano ustaloną liczbę podpisów pod projektem referendum, Sejm RP powinien mieć obowiązek (konstytucyjny lub moralny) uruchomienia referendalnej procedury wyborczej w społeczeństwie, a (wolne) media uruchomienia debaty, w której za i przeciw byłyby prezentowane z równą siłą, aby obywatel mógł sobie wyrobić własne zdanie. Celem 3rp jednak nie jest pobudzanie obywateli do myślenia, gdyż myślący są dla niej zagrożeniem, więc my sami musimy zacząć ruszać głowami i budować nasze małe ojczyzny samodzielnie, bo my przecież najlepiej wiemy co dla nas najlepsze. Oczywiście Bóg zna nas jeszcze lepiej niż my sami, ale już przyziemna zmiana myślenia z „kiedyś to zrobią” na „ja chcę to zrobić teraz” w społeczeństwie już, by była ogromnym sukcesem.
Wracając do referendum… Jeżeli inicjatywa osiągnęłaby wynik ustawowy, rząd powinien mieć OBOWIĄZEK wprowadzenia zmian, które były przedmiotem referendum. Powinien być ustalony termin na wprowadzenie tych zmian a niewywiązanie się skutkowałoby automatycznym votum nieufności obywateli wobec rządu, który następnie powinien być zastąpiony innym mającym to samo zadanie. Oczywiście na czas ewentualnego zamieszania, które mogłoby z tego wyniknąć wynagrodzenia wszystkim posłów powinny być znacząco obniżone (np. o połowę) do czasu przywrócenia ładu. Koszty przeprowadzenia referendum obywatelskiego powinny być poniesione przez skarb państwa, gdyż obywatele na ten skarb się zrzucają i właściwie z definicji jest to obowiązek państwa, by umożliwić Narodowi wyrażenie opinii w określonej sprawie. Koszty oczywiście należy ograniczać, co jest oczywistym atrybutem dobrego gospodarza, i tutaj widziałbym rolę technologii cyfrowych.
Posłowie czy partie w kampaniach kuszą nas kiełbasą wyborczą, która później okazuje się napompowanym flakiem bez żadnej treści. Normalnie oszustwa są karane, ale kampanie wyborcze jakby temu nie podlegały. Ile będziemy to jeszcze znosić?
Skoro nawet Konstytucja jaka nam została dana w 1997 roku przewiduje opcję bezpośrednich rządów przez Naród to może już czas (najwyższy) żeby z niej skorzystać?
Zobacz także
Wywiad ze sztuczną inteligencją
Straceni dla nieba…
Berezwecz – kolejny Katyń